motto 2001: "Tego Ikarusa - za ile by można kupić?"
W 2001 roku postanowiliśmy powtórzyć ubiegłoroczny rajd komunikacją miejską
po najbliższych i najdalszych zakamarkach naszego regionu. Udało się!
BĘDZIN 2001
(poniedziałek, 20 sierpnia 2001)
Pierwszy dzień imprezy odbywał się, podobnie zresztą, jak w ubiegłym roku,
w Zagłębiu Dąbrowskim. Tym razem nie ograniczaliśmy się do tras tramwajowych,
lecz postanowiliśmy zapuścić się w znacznie dalsze ostępy. Imprezę rozpoczęliśmy
od tramwaju konnego na Kazimierzu Górniczym, skąd autobusem linii 28 udaliśmy
się do Będzina. Specjalnie wybraliśmy ten wariant, by przejechać przez Koszelew,
gdzie autobus dosłownie przestawia kosze na śmieci na zakrętach, jednak tym
razem panowie z MPO byli szybsi. Wysiedliśmy na Kołłątaja w Będzinie, skąd
tramwajem podjechaliśmy do Wojkowic. W Łęgu poczekaliśmy na 67 obstawiając
zakłady, co też ciekawego przyjedzie. Pojawił się Jelcz L11 w wersji dwudrzwiowej,
którym pomknęliśmy przez bezdroża północnych rubieży Będzina. W Górze Siewierskiej
baliśmy się, czy na pewno wiozący nas autobus zmieści się w ciasną uliczkę
między dwoma parkanami, ale okazało się, że nasze obawy są bezpodstawne, bowiem
zmieścił się tam nawet jeszcze jeden człowiek, aczkolwiek dość szczupły. Wąskie
dróżki tamtejszych terenów doskonale nadają się do takich wojaży, kusząc malowniczymi
widokami. Największym zaskoczeniem dla uczestników wycieczki był ASO, który postanowił
wsiąść na przystanku Psary Malinowicka. Do dziś nie wyjawił, co skłoniło Go do tego czynu.
Wysiedliśmy na rondzie w Będzinie, skąd tramwajką udaliśmy się do Dąbrowy.
Na Redenie przesiedliśmy się na autobus linii 635, którym mieliśmy przyjemność podróżować
aż do Wojkowic Kościelnych. Przejechaliśmy cały Gołonóg (jakiego dotąd nie znałem),
po czym mijając Pogorię i Ząbkowice dotarliśmy do punktu, gdzie linia autobusowa
splata się raz po raz z drogą szybkiego ruchu na Częstochowę. Jechaliśmy przez Ujejsce
i Karsów, w Podwarpiu kosząc gałąź uschniętego drzewa. Autobus musiał przy tym nieźle
lawirować, bowiem akurat miejsowym zebrało się na roboty drogowe. A my mieliśmy
przesiadkę w Wojkowicach Kościelnych i bardzo nam zależało na czasie. Udało się i po
chwili czekaliśmy już na 269. Przyjechał fajny Jelcz, z którego Boguś wyrzucił złomiarzy.
Kierowca chyba wiedział, jak znamienite persony goszczą na pokładzie, toteż nie
żałował wysłużonego silnika D2156 - mieliśmy wrażenie, że fruniemy w powietrzu, ale
nie udało nam się wyprzedzić wycieczkowego autosana. Poczciwa "dziewiątka", a napis
na szybie głosił, że ma ABS - to pewnie dlatego zostaliśmy w tyle... A może dlatego,
że mieliśmy skręcać do Sarnowa? W końcu dojechaliśmy do miejsca fotki, czyli na dworzec
Będzin Miasto - po wykonaniu zdjęcia okazało się radośnie, iż autobus, którym mieliśmy
jechać w dalszą część trasy nie kursuje w miesiącach wakacyjnych. Ale wyszła na jaw
stara prawda, że przeciwności kształtują charaktery i w sumie wyszło jeszcze lepiej,
niż początkowo miało wyjść. Podjechał Interpromex i zaliczyliśmy brukowaną nawierzchnię,
centrum przesiadkowe Grodziec Dom Parafialny i bardzo ciasny most. Po drodze
zbulwersowało nas zachowanie kierowcy, który dał ciche przyzwolenie na przejazd
bez ważnego biletu. Z Grodźca pojechaliśmy do Wojkowic z nadzieją, że uda nam się
złapać 103 od Siemoni. Tak się nie stało i musieliśmy zadowolić się 700-tką do
Dobieszowic. Jakaż była nasza radość, gdy okazało się, że na przesiadkę dalej
podjechał Jelcz M11 w kolorze kremowo-fioletowym! Dojechaliśmy nim do Siemoni,
skąd zabrała nas jedna ze wspaniałych jednostek floty pana Henia Z., czyli niemalże
legendarny żorski wóz #20. Imprezę skończyliśmy na Pogoni przy Wydziale Nauk
o Ziemi Uniwersytetu Śląskiego, a powrót do Katowic był niemalże tak emocjonujący,
jak sama impreza.
JASTRZĘBIE-ZDRÓJ 2001
(wtorek, 21 sierpnia 2001)
Impreza rozpoczęła się niemalże zabójczo, bo "wszystko już było, ale jeszcze
tak nie było, żeby prowodyra nie było" /B. Molecki/. Pociąg do Raciborza, którym
imprezanci udali się do Łukowa, odjechał bowiem bez głównego organizatora. Zmuszony
byłem przyjechać do Rybnika PKS-em z Katowic i tam dołączyć do grupy zwiedzających
południowe bezkresy. Pech dopisywał i Boguś nie miał ze sobą dokładnej rozpiski,
natomiast chochlik drukarski chciał, by we wszystkich innych miejscach, z klubowym
www łącznie, pojawiła się wersja "pierwotna" nie zaś "ostateczna". Zresztą,
"ostateczna" wyszła dopiero w Żorach, gdy już byliśmy pewni, co będzie dalej.
Ale przechodząc do rzeczy miałem całkiem spore nerwy oczekując na Klubowiczów
pod rybnickim sądem. W końcu przyjechali wspaniałym przegubem, zaś okazało się,
że powinienem obawiać się czegoś całkiem innego stojąc i myśląc, czy przyjadą z
Łukowa. Ja myślałem, że problemem będzie odnalezienie właściwego autobusu po
opuszczeniu pociągu, gdyż tak się składa, że akurat o tej godzinie właśnie w
Łukowie mijają się autobusy do Rybnika i do Rydułtów. Natomiast, jak wynika z
opowieści, nikt nie wiedział, gdzie dokładnie jest przystanek Łuków Ślaski
i o mały włos, a uczestnicy wycieczki pojechaliby w siną dal... Z przystanku
Sąd poszliśmy na Pl. Wolności, gdzie u pana kolektury nabyliśmy bilet na
dalszy przejazd. Pokluczyliśmy trochę po Rybniku, by wreszcie M121M wydostał
się na szosę w kierunku Chałupek. Cisnęło nam się na usta, że to prawdziwy ekspres,
tak gnał po prostej do Wodzisławia. Naprzeciwko dworca autobusowego w Wodzisławiu
Śląskim mogliśmy podziwiać parking, którego osłoną było ponad dwadzieścia grzybków
przystankowych. Już po chwili kierowca dalej pożerał szosę swoim stalowym rumakiem,
wzbudzając nasz zachwyt. Szkoda tylko, że widoczność była marna, bo obiekty
przemysłowe w Karvinie i beskidzkie panoramy z drogi Wodz - Jastrzębie prezentują
się niezwykle. Do Jastrzębia autobus wjechał krętą uliczką pod wiaduktem, by po
chwili wpuścić się w gąszcz blokowisk. Dojechaliśmy do pętli Arki Bożka, gdzie
rzut oka w rozkłady przystankowe uświadomił mi, że można zrobić naprawdę FENOMENALNĄ
imprezę. Godziny odjazdów z poszczególnych przystanków wręcz prosiły się,
by pokombinować troszkę i zamiast marnego planowanego przejazdu przez Bzie i
Ruptawę zaliczyć jeszcze całą linie do Zebrzydowic, a dodatkowo linię do Zdroju
przez Moszczenicę. Zakupiliśmy zatem zestaw biletów i ruszyliśmy na bardzo dalekie
południe. Trasa do Zebrzydowic jest niezwykle malownicza, smutno jednak nastraja
widok obumarłych kikutów pozbawionych trakcji na równolegle biegnącej linii
kolejowej J-Z Moszczenica - Zebrzydowice. W samych Zebrzydowicach przed przepustem
pod torami, który wiódł do końcowego przystanku, PKP uraczyło nas pięknym
widokiem ET41. Na pętli przy dworcu - obowiązkowo sesja fotograficzna. Drogę
powrotną zakończyliśmy przy cmentarzu ruptawskim w celu przesiadki na linię 126.
Początkowo leśne ostępy, później łąki, sprawiały wrażenie, że jesteśmy gdzieś na
terenach wiejskich, nie zaś w bądź co bądź mieście. Autobus był swoistą mieszaniną
Jelcza M11 i Ikarusa 260, takiego egzemplarza nie powstydziłby się nawet
Internationaler Omnibuswerkstatt Chebzie-Paweł. Po jakimś czasie dojechaliśmy
od rozstaja, gdzie wykonaliśmy wjazd kieszeniowy do miejsca, które radośnie
nazwaliśmy Bzie Przesiadka, ponieważ w centrum niczego spotkały się dwa autobusy,
więc z pewnością były ze sobą skomunikowane. Wyjechaliśmy w końcu na jakąś
główniejszą drogę i od razu kolejna atrakcja - wiadukt iście górski! Silnik Raby
zaczął pracować ze zdwojoną mocą, by rozbujać poczciwego Jelczyka do przyzwoitej
prędkości, my zaś nie mogliśmy się nadziwić, jak wysokie pociągi muszą jeździć
w dole. Wysiedliśmy na Wodzisławskiej i pobiegliśmy na dworzec kolejowy, by
zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie na jego tle. Z żalem pożegnaliśmy ten smutny
widok i spod ZOZ-u (z drugiej strony dworca) pomknęliśmy znów na Arki Bożka.
Akurat trafił się 125, toteż jechaliśmy przyjemnym obrzeżem mrówkowców mając
na lewej burcie las. Dojechaliśmy do celu i dalej udaliśmy się znów w kierunku
Ruptawy. Tym razem mogliśmy podziwiać zupełnie zagmatwany skręt w Ruptawie i
dalej już mknęliśmy wzdłuż południowej granicy miasta. Po drodze roztaczały
się widoki na miasto i na KWK Moszczenica, zaś nieco dalej powitały nas smagane
wiatrem słupy trakcyjne i wystawione na łaskę złomiarzy rozjazdy dawnych linii
kolejowych. Co ciekawe - kratownica nad jezdnią była świeżo odmalowana na
zielony kolor. Przy kopalni Moszczenica rozwalił nas jakiś przewóz pracowniczy,
którym był Ikarus 280 z białą kabiną i BIAŁYMI PORĘCZAMI! Nie dane nam było
jednak oglądać go dłużej, gdyż mimo, iż ze Zdroju (następny przystanek)
wróciliśmy perpedes do Moszczenicy, to przewóz najwyraźniej już pomknął
w dal. Nas natomiast frapowało jeszcze jedno - stare złomowisko. Celem
naszym było sfotografowanie gnijącego pogotowia technicznego z nieistniejącego
już zakładu w Wodzisławiu Śląskim, jednak jeden z łowców przygód próbował nawet
wysondować możność nabycia owego pojazdu. Jedynym efektem była wymiana zdań
z właścicielem złomowiska, tablica kierunkowa w garści i numer podwozia w głowie.
Z Moszczenicy rozpoczęliśmy długą podróż na północ, a celem naszym były odległe
Katowice. Pierwsze vozidlo, które nas gościło, to stary Mercedes z Bitterfeldu,
którym pojechaliśmy do Żor lawirując jeszcze przez blokowiska i poznając nowy
jastrzębski dworzec autobusowy. Drogą zeszła nam na dyskusjach nad wadami i
zaletami jastrzębsko-zebrzydowickiego systemu wczesnego ostrzegania przed
przystankami. Ciekawostką jest fakt, iż te kresowe obyczaje mogliśmy również
zaobserwować w nocnych tramwajach... W Żorach, po przybyciu do przystanku
przy dworcu PKP, w pierwszej kolejności uwieczniliśmy na kliszy to, co akurat
się znalazło (łącznie z lokalnym Ikarusem 280.53 na przewozie pracowników).
Potem przeszliśmy na przystanek Spółdzielnia i po odczekaniu dość sporej
chwili udaliśmy się w dalszą drogę warczącym solarisem. Trasa linii 69 jest
tak układana, by pewne fragmenty wydłuzyć maksymalnie, inne zaś trochę
tylko mniej. Trudno po drodze znaleźć chałupę, w pobliżu której nie
przelatywałby meteor(yt). W końcu dotarliśmy do Mikołowa, nie mogło się
jednak odbyć bez wcześniejszego objazdu Wyr z widokiem na plątaninę kabli
WN na tle hałdy w Łaziskach. Niesamowity widok! W Mikołowie znów musieliśmy
czekać, bo było powiedziane, że nie idziemy na łatwiznę i jedziemy 37.
Los był dla nas łaskawy i nie nudziliśmy się, bo po chwili pojawił się
najświeższy nabytek firmy RudPol-OPA, po czym rączo przemknął "duńczyk"
na 41. Ukoronowaniem przejazdu był śliczny przegub barwy czerwonej, gdzie
spędziliśmy ostatnią godzinę jazdy tego dnia. A na Piotrowicach
zatrzymała nas jeszcze Bipa...
NOCKI 2001
(środa/czwartek, 22/23 sierpnia 2001)
(c) Jakub Jackiewicz
W nocy ze środy na czwartek silna grupa pod wezwaniem ruszyła na podbój
komunikacji nocnej. Na pierwszy ogień poszedł kurs Pociągu Nocnego PN-214
w dość pokręconej relacji Katowice - Zawodzie - Zagórze - Dańdówka -
Mysłowice - Zawodzie. Pomimo kosmicznych prędkości osiąganych przez
katowicką stopiątkę 337 bardzo zdeterminowany pająk usiłował utkać
pajęczynę w okolicy tylnej maszyny drzwiowej... Po zaliczeniu okrężnej
trasy skorzystaliśmy z pierwszego tej nocy połączenia między pociągami
nocnymi - pod zajezdnią Zawodzie przesiedliśmy się do chorzowskiego
wagonu 102Na-156, który obsługiwał PN-223. Na Rynku w Chorzowie objęliśmy
we władanie Najsłynniejszy Pociąg Nocny Śląska, czyli jedyny w swoim
rodzaju PN-100 - trasą przez Wirek i Nowy Bytom aż do Chebzia zawiozła
nas stodwójka 230. Oczekując w Chebziu na odjazd PN-224 (102Na-176) do
Zaborza usłyszeliśmy z daleka dziwny szum - po chwili wyjaśniło się co
jest przyczyną owego szumu: nastąpiło oberwanie chmury. Tymczasem nasz
wagon dzielnie przebijał się przez ścianę wody... Po połączeniu w Zaborzu
z PN-241 do Gliwic, zawróciliśmy z powrotem w kierunku Chebzia, a później
wyruszliśmy przez Lipiny do Chorzowa. "Nocka czwarta" pomimo objazdu przez
Łagiewniki spowodowanego remontem torowiska na Rynku w Chorzowie pojechała
oczywiście stałą trasą przez Chorzów Metalowców. W Chorzowie kolejne
połączenie - tym razem z PN-211 zdążającym do Siemianowic. Z PN-211
(102Na-214) przesiadka na Placu Alfreda do PN-215 (105Na-590) i
chwilę przed czwartą rano lądujemy z powrotem w Katowicach. Po zrobieniu
pamiątkowego zdjęcia przed neonem na peronie dworca w Katowicach udajemy
się zaliczyć trakcję autobusową w komunikacji nocnej, a mianowicie
Autobus Nocny nr N/84 w postaci katowickiego Jelcza 120M-078, którym
dojechaliśmy do dworca autobusowego WPK przy Urzędzie Miejskim w Sosnowcu,
gdzie nastąpił koniec kolejnego dnia (a właściwie nocy) wakacyjnej wędrówki.
RUDA ŚLĄSKA 2001
(piątek, 24 sierpnia 2001)
Poważne sprawy rodzinne zmusiły mnie do tego, by poprzedzającego
wieczoru zadzwonić na Kazimierz i przedyktować Bogusiowi pierwszą
część imprezy. Jak wynika z opowieści jazda windą klatkową
dostarcza niezwykłych wrażeń, podobnie jak tabor PUH Delta.
Niestety, nie dane mi było uczestniczyć w harcach w gmachu Sejmu Śląskiego,
ale z opowieści wynika, że odbyło się m.in. testowanie, czy pojedyncza
rzeczywiście pomieści dwie osoby. Krakowska M11-tka na linii 213 też na
długo pozostała w pamięci uczestników. Już w trakcie dojadu do klubowych
podróżników przestraszyłem się nie na żarty, bowiem okazało się, że wciąż
trwa remont w Nowym Bytomiu. Jednak niestraszne było to dla wspaniałej
ekipy, po zdaniu egzaminu w Łukowie i z tym fantem dzielnie dali sobie
radę. Około południa spotkaliśmy się w bytomskim przegubie #1555 jadącym
maksymalnie zakręconą trasą w kierunku Rudy, Goduli i Bytomia. Zwłaszcza
przejazd pod wiaduktem w Rudzie był niesamowitym wydarzeniem, bowiem
przepust jest tak wąski, że brak jest jakiegokolwiek chodnika i także
piesi zmuszeni są do korzystania z jezdni. Wysiedliśmy w Szombierkach,
bowiem chcieliśmy przejechać jeszcze przez tamto osiedle mieszkaniowe,
po czym wpakowaliśmy się do 227 (jeszcze niedawno 127), którym pomkneliśmy
do Łagiewnik. Zaraz po skręceniu z szosy 925 Bytom - Rybnik czekało na nas
duże rozlewisko wodne, jednak wysłużony #2601 dał sobie z tym radę.
Przejechaliśmy przez uznane za zabytek osiedle familoków Kolonia Zgorzelec,
niestety, popaćkane tu i ówdzie farbą domorosłych "artystów". Przy
targowisku w Łagiewnikach mieliśmy trochę więcej czasu. Z Łagiewnik
udaliśmy się tyrystorem do Chebzia przez jeden z najbardziej śląskich
odcinków sieci tramwajowej, skąd dalej impreza przebiegała już mocno
zmodyfikowaną trasą. 18-tką pojechaliśmy do Rudy, gdzie na przystanku
Wolności przesiedliśmy się w jadący w przeciwną stronę autobus linii 147.
Po chwili okaało się, że przejazd kolejowy nad tunelikami jest zamknięty
i musieliśmy uzbroić się w cierpliwość. W końcu otwarto nam drogę i znów
byliśmy na Chebziu, tym razem jednak minęliśmy je, jadąc dalej na dworzec
w Halembie. Niestety, pani dróżniczka stwierdziła, iż owszem, był, ale
dość dawno temu. Rozebrano cały budynek dworcowy, pozostała jedynie
drewniana latryna. Z halembskiego dworca rozciągał się piękny widok
na jakieś zachwaszczone pole, powyżej widoczny był szyb kopalniany,
a na horyzoncie rysowało się jakieś osiedle mieszkaniowe. Wąskimi
uliczkami dostaliśmy się na petlę w Halembie, skąd po długim postoju
udaliśmy się do Ornotowic z nadzieją, że może coś zostało z tamtejszego
dworca i tam uda nam się zrobić pamiątkowe zdjęcie. Czekaliśmy długo,
ale w końcu zasiedliśmy w klamkowym autosanie pana Wechowskiego.
Jechało się, nie powiem, całkiem sympatycznie, podziwialiśmy też sposób,
w jaki ten turystyczny autokar przystosowany został do ruchu miejskiego -
przedział dla pasażerów stojacych, miejsce na wózek... Wysiedliśmy
w Ornotowicach i stwierdziliśmy brak jakiejkolwiek tablicy, pod którą
moglibyśmy się uwiecznić na kliszy fotograficznej. Odarte z sieci słupy,
W-4 i będąca centrum rozrywek wiata dworcowa to jedyne pozostałości
linii Orzesze - Gliwice. W budynku dworcowym natomiast urządzono bar.
Po jakimś czasie na tle kopalni Budryk znów pojawił się uroczy autosan,
tym razem jednak siedliśmy na przedzie, co zaowocowało wzbogaceniem się
przez jednego z klubowiczów o kolejny eksponat do jego kolekcji.
Po ludzku mówiąc dostałem tablicę z autobusu. Wysiedliśmy już przed
pętlą, a po chwili pojawił się czerwony Ikarus 280, który zabrał nas
w dalszą drogę. Na Wirku wysiedliśmy i zrobiliśmy sobie w końcu
pamiątkowe zdjęcie. Stwierdziliśmy, że pojedziemy jeszcze do Chebzia,
ale akurat napatoczył się 146, więc pojechaliśmy z przesiadką na
przystasku Odrodzenia. Najpierw zagrał silnik D10, potem przetwornica
w 105-tce i już mijaliśmy Tlenownię. Strój klubowy jest tak wymowny,
że już sam widok umundurowanych postaci na przystanku siał popłoch
wśród miejscowej gawiedzi, która wystraszona widmem kontroli biletów
wysiadała z tramwaju zanim zdążyliśmy wsiąść. Z najbardziej
niesamowitej pętli, jaką dane mi było widzieć, tradycyjnie pomalowanym
w iście WPK-owskie barwy autobusem Henia Zagozdy udaliśmy się na
dworzec kolejowy, gdzie zakończyliśmy imprezę.
ZAWIERCIE 2001
(sobota, 25 siepnia 2001)
Impreza w Zawierciu również miała swój specyficzny charakter - przede
wszystkim była to pierwsza impreza w już dwuletniej historii naszych rajdów,
która odbyła sie bez żadnych modyfikacji planów. Po długich, męczących
wojażach w innych rejonach tutaj nieco odsapnęliśmy i się zrelaksowaliśmy.
Pociąg z Katowic przyjechał znacznie wcześniej, toteż mogliśmy swobodnie
zwiedzać okolice dworca. Poszliśmy nawet na czwarty peron, jednak nie
mogliśmy tam zrobić zdjęcia, bowiem po zakończeniu imprezy słońce
bezlitośnie świeciło z drugiej strony. W końcu przyjechał też "Bolko"
i byliśmy wszyscy w komplecie, gotowi ruszyć na podbój jurajskich
ostępów. Pierwszą linią była linia 4 w wydłużonym kursie do Kromołowa.
Jechaliśmy przez Fugasówkę i Bzów, a krętości i stromizny budziły szczery
zachwyt. W końcu dojechaliśmy do celu naszej podróży, gdzie oczom naszym
ukazała się wieża miejscowej remizy ozdobiona zegarami. Niesposób było
nie zrobić zdjęcia nadjeżdżającej ósemce właśnie na tym tle, zwłaszcza,
że tego dnia, na skutek awarii w obu zawierciańskich midibusach, na
linię tą wyjechał Ikarus. Po zrobieniu zdjęcia udaliśmy się dopiero
co sfotografowanym wozem do Sulin, które są jednym z najdalszych
zakątków obsługiwanych przez PT-K. W Sulinach okazało się, że autobus
nie zawraca na tradycyjnej pętli. Nauczeni doświadczeniem patrzyliśmy
na manewry na "trójkącie", ale okazało się, że trzeba jeszcze poprawić
ustawienie autobusu, więc można powiedzieć, że zawracanie odbyło się
"na pięć razy". Odbyliśmy rozmowę z kierowcą, dzięki której nasze
skromne wiadomości o tamtejszej komunikacji miejskiej zostały nieco
poszerzone. Wróciliśmy tą samą drogą do Kromołowa, lecz wysiedliśmy
przystanek dalej, bowiem 5 nie wjeżdża na kromołowski rynek i musieliśmy
się przesiadać na przystanku przy ul. Łośnickiej. Oba przystanki
w Kromołowie są wyposażone w rozkłady jazdy także tych linii do
centrum, które odjeżdżają z drugiego przystanku, co jest bardzo
wygodne dla pasażerów. Po długim oczekiwaniu nadjechał wyposażony
w silnik MAN-a Jelcz i pomknęliśmy w stronę Pomrożyc. Ciekawostką
jest fakt, że żwirowa pętla w Pomrożycach jest objeżdżana w obu
kierunkach, w zależności od tego, dokąd autobus jedzie. Z Pomrożyc
przez Piecki pojechaliśmy do Skarżyc, gdzie mogliśmy podziwiać
budowle z charakterystycznego wapienia. Na trasie rozciagały się
widoki na orne pola, a horyzont zdobiły jurajskie ostańce.
W końcu znaleźliśmy się w Morsku, gdzie na pętli urządziliśmy sesję
fotograficzną. Tam też zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie z WPK-2001.
W drodze powrotnej, tuż za pętlą, kierowca, po ruszeniu z przystanku
ozdobionego obrosłą bluszczem wiatą, spostrzegł starszego pasażera
w dość sporej odległości, który wyraźnie zmierzał w stronę autobusu.
Odczekał zatem kilka ładnych minut, po czym wpuścił owego starszgo
pana do autobusu. Patrzyliśmy na tę scenę urzeczeni - to się nazywa
komunikacja przyjazna dla pasażera, smutne jest jedynie to, że tak
rzadko stykamy się ze zwykłą ludzką życzliwością w nabierającym
coraz szybszego tempa miejskim życiu. Powrót przez Pomrożyce i
Kromołów był o tyle ciekawy, że na trasie dołączył do nas znajomy
kierowca z wozu #124, który jechał za nami swoim Ikarusem.
Przejechaliśmy przez Łośnice i Osiedle Żabki, by ostatecznie
zakończyć imprezę pod zawierciańskim dworcem PKP i PKS.
PODSUMOWANIE
W trakcie tygodniowego rajdu Wielotrakcyjni Pasjonacji Komunikacji
podróżowali po terenie konurbacji:
- pociągiem - w PN, WT, PT i SB,
- tramwajem - w PN, ŚR/CZ i PT,
- autobusem - w PN, WT, ŚR/CZ, PT i SB,
- mikrobusem - w PN,
- windą klatkową - w PT
Doświadczenia pokazały słuszność założeń, które poczyniliśmy w poprzednim roku.
Odwiedzenie dalekich zakątków obszaru dawnego woj. katowickiego stanowiło dla nas
duży materiał poznawczy, równocześnie okazało się, że w szczególnych przypadkach
uczestnicy potrafią wykazać się zaradnością i samodzielnością godną uczestnika
prawdziwego rajdu. Spadek ogólnego zmęczenia i wzrost frekwencji na imprezach są
sygnałem, że właśnie w tym kierunku powinniśmy dążyć przy opracowywaniu
planu przyszłorocznego rajdu.
Zapraszamy na WPK 2002!
Relację przygotowali: Bartosz Mazur (Będzin, Jastrzębie Zdrój, Ruda Śląska, Zawiercie), Jakub Jackiewicz (Nocki) |  |
 | ze zb. Jakuba Jackiewicza | Będzin Miasto |
 | fot. Jakub Jackiewicz | Siemonia |
 | ze zb. Jakuba Jackiewicza | Jastrzębie-Zdrój |
 | fot. Jakub Jackiewicz | Jastrzębie Zdrój Arki Bożka |
 | ze zb. Jakuba Jackiewicza | Katowice |
 | ze zb. Jakuba Jackiewicza | Ruda Śląska |
 | fot. Jakub Jackiewicz | Ruda, ul. Wolności |
 | fot. Jakub Jackiewicz | Winda klatkowa w Urzędzie Wojewódzkim |
 | ze zb. Piotra Lustyka | Zawiercie |
 | fot. Jakub Jackiewicz | Zawiercie, Suliny |
|