Motto: "Czy jest taka godzina, jak 24:52?"
Prawdę powiedziawszy przed tegorocznym rajdem byłem raczej pesymistycznie nastawiony. Los wyraźnie chciał nam spłatać figla i celowo przed imprezą kładł pod nogi różne kłody, by nas zniechęcić. Jednak po raz kolejny udowodniliśmy, że nie straszny dla nas burzy czas, a trudności jedynie kształtują charaktery. Po raz pierwszy w historii rajdów odwiedzili nas miłośnicy z "reszty świata" - Im należą się szczególne podziękowania za trud włożony w dojazd.
SOSNOWIEC 2002
(poniedziałek, 26 sierpnia 2002)
Tradycyjnie na pierwszy ogień poszły trasy na wschód od Brynicy. Podczas wyprawy przedarliśmy się także "tranzytem" przez Mysłowice i Szopienice - torowisko na ulicy Świerczyny jest akurat remontowane i w miejsce tramwajów linii 14 po Mysłowicach kursują pomysłowe mikrobusy, co jest absurdem na miarę Nagrody Darwina. Ale po kolei...
Spotkaliśmy się przed godziną dziewiątą, przy rasowym EN57 do Sędziszowa. Pociąg ruszył chyżo, a że większość z uczestników była mniej lub bardziej "po klubowemu", ktoś się nas spytał, gdzie jest przedział dla palących... Po długiej i wyczerpującej podróży wysiedliśmy na stacji kolejowej Dąbrowa Górnicza Strzemieszyce, skąd zabrał nas odnowiony Ikarus 280 w cudowną podróż okołososnowieckimi polami. Przebycie całej trasy linii 34 jest czasochłonne, lecz dla nas to była przyjemność podziwiać Kazimierz i Ostrowy Górnicze z okien rączego Ikarusa. Po drodze przecięliśmy torowisko zakładowej wąskotorówki - na tle lasu WLs-ka się dobrze zamaskowała swoim fabrycznym malowaniem, lecz wprawne miłośnicze oko dostrzegło loka w zielonej czeluści. Wjeżdżając do jakiegoś bardziej ścisłego centrum miasta powitał nas smutny widok resztek KWK Sosnowiec - teraz już ruiny...
Na Sielcu przesiedliśmy się na linię 160. Linia ta łączy Sosnowiec z Mysłowicami dość pokrętną trasą - mieliśmy dzięki temu okazję zwiedzić zapomniane przez Boga i ludzi okolice dworca w Dańdówce oraz jakieś osiedla otoczone lasami... Nieco dalej remontowano drogę - było bardzo wąsko i trudno było się minąć ze starem i jadącym jako następny żukiem. Kawałeczek dalej KZK GOP zaskoczył nas objazdem prowadzonym z uwagi na wycinkę drzew. Po drodze mieliśmy też okazję podziwiać most, który nie jest używany, bo nie ma komu zrobić dojazdu do niego. W końcu, po długich bólach, przedostaliśmy się przez granicę i wysiedliśmy przy mysłowickim Kościele. Przeszliśmy pod dworzec kolejowy, gdzie posileni cokolwiek wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Pod mysłowickim dworcem pyszniła się czerwona stopiątka linii 26, lecz nie dla nas był ten komfort - w cieniu oczekiwał biały furgon Mercedes Benz 310D, podstawiony przez władze KZK GOP w zamian za dwuskład. Jazda na siedzeniach od turystycznego Jelcza (i to jakiegoś bardzo antycznego modelu) w nieprzeciętnym skwarze i nieprzeciętnym tłoku (w zamian za 250 miejsc w tramwaju oferowane jest około 20 w mikrobusiku) jest wrażeniem niezapomnianym. Dla pasażerów specjalnie sympatyczne takie "sardynkowanie" nie jest, jednak dla miłośników to kolejne potwierdzenie, że kreatywnych pomysłów w zarządzaniu komunikacją miejską nie brakuje. Za karę, że śmialiśmy się w pojeździe, kierowca sprawdził nam bilety na pętli w Szopienicach. Podczas tej czynności doszło do różnicy zdań między naszymi specjalistami od taryf, a kierowcą owego groteskowego zatramwaju. Doszło bądź do złamania taryfy, bo kierowca nie miał prawa nam sprawdzać biletów (brak legitymacji służbowej), bądź do niedopełnienia obowiązków służbowych, ponieważ kierowca powinien sprawdzić bilety przy wsiadaniu i wszystkim pasażerom, a nie tylko ubranym w klubowy mundur.
Po wyjściu na pętli przeszliśmy pieszo do przystanku Szopienice Dwór, gdzie nawet przeczekaliśmy jedną 15-tkę, by poczekać na spóźnialskich, których nie było. Tramwajką dostaliśmy się na dwupoziomowe skrzyżowanie linii tramwajowych, gdzie po przejściu nad jezdnią, po jezdni i pod jezdnią przesiedliśmy się na tramwaj 24. Przejechaliśmy nim tylko krótki odcinek do trójkąta na Okrzei - nie obeszło się bez obfotografowania całego manewru trójkątowania na tej końcówce. Przemknęło kilka autobusów, odjechał poprzedni 24 (to dzięki rozkładowi "wspaniałemu inaczej"), w końcu przybył przegubowiec na 116. Jazda zakosami wzdłuż torów kolejowych jest niezwykła, dalej ulicą Zagórską również niezgorsza. Mijamy zajezdnię W. Domagały (na terenie Huty Będzin) i zajezdnię PKS Będzin (na terenie zajezdni PKS Będzin). Obowiązkowy wjazd hipermarketowy pod Makro, a dalej już stare domostwa Józefowa i blokowisko Mydlice. Wysiedliśmy jeden przystanek za Sztygarką i niebawem pojawił się wzmocniony Rabą D10 ikarus na linii 18. Przemknęliśmy ulica Braci Mieroszewskich aż do trójkąta na Dańdówce, gdzie odbyło się fotografowanie tramwajów linii 26. My jednak wsiedliśmy w 27, którym dojechaliśmy do Kazimierza. Mieliśmy to szczęście, że za pulpitem siedziała zaprzyjaźniona pani motorowa, nie obeszło się zatem bez przyjaznych pogaduch przy pętli. Na Kazimierzu miał miejsce przezabawny incydent, który mógł się zakończyć tragicznym skutkiem. Po zajęciu przez naszą ekipę miejsc w autobusie linii 622 jeden z pasażerów, najprawdopodobniej podróżujący bez biletu, dosłownie wybiegł z autobusu w ostatniej chwili! Problem w tym, że zamykające się drzwi przytrzasnęły dłoń nieszczęśnikowi. Kierowca jednak od razu zareagował i gapowicz pozostał w całości poza autobusem.
Rączy Ikarus śmigał dosłownie przez Kazimierz i Ostrowy, by w koniec końców dojechać na pętlę w Starych Maczkach. Wróciliśmy (bo to był wjazd kieszeniowy) i udaliśmy się na dworzec celem zrobienia zdjęcia pamiątkowego. Podczas przeprowadzania desantu na peron zostaliśmy zaatakowani przez spadającą żarówkę. Po długich bólach wykonaliśmy stosowną fotografię i przedarliśmy się na drugą stronę dworca. Autobusem 28 pojechaliśmy do końcowej stacji LHS, co zostało przetłumaczone jako Linia Hrubieszów - Sławków. Droga w kierunku ZPR-u jest skażona asfaltem w stopniu wysoce niewystarczającym - jadąc autobusem szorujemy raz po raz burtami po okolicznych chaszczach.
Dojechaliśmy w końcu na pętlę, notabene bardzo zakurzoną. Przeszliśmy cokolwiek drogą i po chwili na rozstajach znaleźliśmy się na przystanku w Grońcu. Tam czekała na nas nie lada gratka. Choć monitowali mi już o tym życzliwi bywalcy, to i tak dostałem wytrzeszczu oczu na widok tabliczki rozkładowej PKM Olkusz z roku 1994! Po długim oczekiwaniu w upale w końcu na horyzoncie ukazała się M11-tka z silnikiem Raba D10, o numerze taborowym 2647. Kierowca gnał jak na złamanie karku nie redukując prędkości nawet na zakrętach. W tempie błyskawicznym przemknęliśmy przez Ciołkowiznę i Strzemieszyce Wielkie... Jeszcze tylko dość karkołomny w tym tempie wjazd pod wiadukt na Korczaka w Dąbrowie Górniczej i już koniec pierwszego dnia wycieczek. Wysiadamy pod pomnikiem Krasnoarmiejców i rozchodzimy się w swoje strony. O dziwo, impreza przebiegła od początku do końca według planu...
CHRZANÓW 2002
(wtorek, 27 sierpnia 2002)
To był dzień! W Katowicach wszyscy uczestnicy zostali poinstruowani, jakie bilety i w jakich ilościach należy zakupić już na Placu Szewczyka. Pasażerowie patrzyli na nas mocno przestraszeni, bowiem plan zajęcia przednich siedzeń na pięterku w MANie w naszych ustach brzmiał niczym wojenna strategia. Pozostawał jeszcze jeden problem - nie mieliśmy pewności, czy przyjedzie piętrus. W końcu się pojawił - rasowy SD 202 na linii J, którym pojechaliśmy do samego końca. Tuż po ruszeniu po schodkach wlazł brodaty kontroler i sprawdził bilety. Jechaliśmy koło mojej AE, potem przez Zawodzie, Szopienice i Mysłowice. Tamże - pierwszy niski wiadukt. Schylamy odruchowo głowy, ale nic nie iskrzy. Kawałek dalej ograniczenie "odgórne" 3,80 - nasz piętrusek cokolwiek zbyt wysoki, lecz wiaduktowi nic się nie stało. Ba, po chwili przeszliśmy pod 3,70!!! Przejechaliśmy przez Jaworzno - po drodze druga kontrola biletów, by w końcu wyjechać na szosę w kierunku Byczyny.
Okolica stawała się coraz bardziej urokliwa, po minięciu Byczyny i przecięciu A-4 wjechaliśmy do Małopolski. Wprowadzone do ruchu MANy, mierzące ponad 4 metry wysokości, nie mogły poruszać się po standardowej trasie linii J, dlatego jeżdżą one nieco zmodyfikowaną trasą omijając centrum. Po drodze mija się dosłownie lepianki - z górnego poziomu widać dachy malutkich domków przy wąziutkiej uliczce, po której przesuwa się ogromniasty MAN.
Na miejscu, tj. na dworcu autobusowym Związku Komunalnego "Komunikacja Międzygminna" zastaliśmy mniej więcej przegląd lokalnego taboru. My w dalszą drogę wybraliśmy się jednym z najdziwniejszych pojazdów - autobusem, który powstał dzięki karoserii Ringsteda i podwoziu Fiata 315. Ten midibus doskonale się spisywał na wąskich dróżkach przez Babice i okoliczne lasy. Po okrążeniu m.in. Kopalni Janina i przejechaniu naprawdę makabrycznie krętą trasą wróciliśmy znów na dość charakterystyczne rondo w Libiążu, by stamtąd udać się pod KWK Janina. Warto powiedzieć kilka słów o wspomnianym rondzie. Otóż jest sobie w Libiążu śliczne rondo - wysepka po środku jest niewielka, a wlotów na tę krzyżówkę jest przynajmniej sześć. Niby nic dziwnego, ale środkiem ronda biegnie bocznica kolejowa i zainstalowane są szlabany! To trzeba zobaczyć...
Przy kopalni chwilkę poczekaliśmy, hitem był autobus PKS o 2:50 w nocy. Najpierw pojechał X do Chełmka, potem przyjechał nasz. Akurat mieliśmy szczęście jechać jakimś nowszym modelem wyposażonym w wyświetlacze! Przybyliśmy do Chrzanowa i przeszliśmy na dworzec ZKKM (nasz autobus tam nie wjeżdżał), gdzie mieli oczekiwać spóźnialscy, których znów nie było. W następną drogę powiózł nas jedyny w swoim rodzaju autobus Ajokki na podwoziu Scanii. Miejscowi spece tak świetnie poradzili sobie ze skracaniem przegubowca, że byliśmy pod wrażeniem. Linia 361 do Płazy jest bardzo ciekawa - najpierw jechaliśmy przez Osiedle Młodości, potem minęliśmy dawną linie kolejową Bolęcin - Chrzanów (z przystanku Pogorzyce nie zostało prawie nic). Dalej jechaliśmy przez Pogorzyce obserwując przez okienne akwaria panoramę Trzebinii i jakiś mały kamieniołom. Wysiedliśmy przy kościele w Płazie, gdzie było cicho i spokojnie. Nazbyt spokojnie.
Na ścianie domu wisiał zegar, a pod nim widniał złowieszczy napis o treści mocno zbliżonej do średniowiecznego memento mori. Powiało grozą. I rzeczywiście - jak wynikało z informacji tudzież z wizji lokalnej, najbliższy autobus do Trzebinii odjeżdżał... drugiego września. Byliśmy niepocieszeni, gdyż wieźć miał nas Ikarus 260. Trudno się mówi, znów Ajokki o numerze taborowym 18 zabrał nas do Chrzanowa. Mieliśmy sporo czasu, więc autobusem linii 309 pojechaliśmy do Trzebinii. Był to jedyny tego dnia przejazd Volvem - też dość antycznym, ale przyglądaliśmy się ze zdziwieniem niektórym rozwiązaniom. Generalnie przedpotopowe Volvo zostało ocenione raczej pozytywnie.
W Trzebinii był czas akurat na małe conieco, po czym wsiedliśmy do Scanii z numerem 06, którą dojechaliśmy na ulicę Kurniki w Krakowie. Końcówka przy samym dworcu PKP, przystanek początkowy na parkingu przy Pawiej 13. Tym razem trzynastka okazała się feralna, ale o tym za chwilę.
Pobiegliśmy na dworzec, by zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie, a w drodze powrotnej na X/K maruderzy focili nowoczesny tabor MPK Kraków. Czekamy sobie już grzecznie na Pawiej, nabijając się z obleśnego i syfiarskiego środowiska busiarskiego, gdy wtem podchodzi do nas kierowca i informuje, że autobus do Chełmka nie pojedzie, bo się popsuł! Do wyboru - godzina czekania lub busem do Krzeszowic i stamtąd dalej. Wybraliśmy pierwszą opcję rozdzielając się wg zainteresowań - dworzec kolejowy, focenie tramwajów, ławeczka na Plantach...
Gdy już każdy nacieszył oko Grodem Kraka zebraliśmy się na Pawiej 13 w oczekiwaniu na X/K. Nietrudno się domyślić, że nadjechała Scania z Duhabexu - tłok był dość solidny, a na kolejnych przystankach ludzi robiło się coraz więcej, a nie coraz mniej. Jakiej dziewczyny siedziały na schodkach i nuciły rockowe piosenki pod nosem, między Zabierzowem a Krzeszowicami nieśpiesznie przez autobus przewinął się kontroler biletów, a autobus połykał szosę...
Po dobrej godzinie jazdy w tej ciasnocie wysiedliśmy na dworcu ZKKM w Chrzanowie. Ostatni raz tgo dnia... Okazało się jednak, że czekający na podróżnych zielony Ikarus na linii J jedzie tylko do Pocztowej! Tragedia. Zatem kolejny przymusowy postój i oczekujemy na następną "Jotkę". W końcu przyjechał znów MAN SD202, ale upał już tak nie doskwierał (był wczesny wieczór), którym dojechaliśmy do Katowic. Po drodze znów mosty niższe niż wysokość naszego autobusu i piękny czerwony Ikarus na linii 26 (sic!) z PKM Sosnowiec. Przyjechaliśmy do Katowic już po dwudziestej. Na zakończenie należy wspomnieć, że we wszystkich autobusach ZKKM Chrzanów, którymi mieliśmy przyjemność zwiedzać zachodnią Małopolskę, nie otwierało się ani jedno okno! Nikt (prawie) nie marudził jednak z tego powodu, a barwny tabor tamtejszego regionu na pewno pozostanie barwnym wspomnieniem tegorocznego WPK.
BYTOM 2002
(środa/czwartek, 28/29 sierpnia 2002)
Tegoroczny przejazd nocny rozpoczęliśmy wcześniej, niż poprzedni, zbiórka odbyła się już o 21:00. Poszliśmy na Skargi, skąd linią 815 dostaliśmy się przed sosnowiecki dworzec. Obejrzeliśmy sobie nieruchome schody ruchome i przeszliśmy na przystanek tramwajowy. Tu spostrzegawczość jednego z uczestników wyprawy przydała się wybitnie - tam właśnie powstało motto tegorocznego przejazdu. Niebawem przyjechał tramwaj z rodziny stopiątkowatych, którym pojechaliśmy w kierunku Będzina. Przy uniwerku już byliśmy w komplecie, a w Będzinie przy stadionie miejscowej Sarmacji przyszło nam oczekiwać na pierwszy tego dnia prawdziwy autobus nocny.
Świeżo zmodernizowany Jelcz M11 przyjechał jako jeden z ostatnich w całej kolumnie autobusów wyjeżdżających z Będzina po dziesiątej wieczór. Wśród nich były m.in. Autosan H7 Elbudu i dwudrzwiowa L11-tka z miejscowego PKS-u, zmierzająca gdzieś w rejony zwiedzane w ubiegłym roku. N/27 pomknął w kierunku Grodźca, by w Wojkowicach na głównym skrzyżowaniu odbić na północ. Droga wiodła przez Rogoźnik, Dobieszowice i Bobrowniki. Ludzi robiło się po drodze coraz mniej, lecz nasza nocka pustkami bynajmniej nie świeciła. Przejechaliśmy przez Piekary Śląskie - przez dzielnicę Szarlej - i dalej przez mroczną północną część centrum Bytomia. Wysiedliśmy na Placu Wolskiego i przeszliśmy na dworzec tramwajowy. Znów nie było spóźnialskich, ale wrażenia z nocnej wizyty na Sikoraku były niezwykłe. Karlik wieczorową porą, znajomy kontroler na regulatorni, skład stojedenastek zjeżdżający na Stroszek... Cudowne chwile. Wszyscy bardzo uprzejmi, bardzo mili.
Jak na późną porę tramwajów było sporo. W końcu przybył PN-232 (wóz nr 778), którym pojechaliśmy do Biskupic. Na pętli szybkie skomunikowanie z Ikarusem Henryka Polaka jako zapociąg nocny i już wracamy na bytomski dworzec tramwajowy. Po przyjeździe znów chwila czekania, w końcu słychać znajome dźwięki - toż to tylko stodwója może tak niemiłosiernie skrzypieć!
Pierwsza nocka z Batorgo, czyli PN-221, tym razem dwuślipek, zawiózł nas aż pod swoje domostwo. Pasażerów było zdecydowanie więcej, niż gdy ostatnio jechałem tym kursem (pół roku temu). Wysiedliśmy przez ZUTiKT-em i obserwowaliśmy manewry różnych pojawiających się ni stąd ni zowąd PN-ów - a przegląd mieliśmy bardzo szeroki. W końcu pojawił się spalinowy rodzynek w postaci Jelcza M11 o numerze 2354. Jako N/11 jechał na pętlę w Halembie, tam też my zmierzaliśmy. Przejechaliśmy przez cały Chorzów Batory, by wydostać się na końcówkę autostrady i dalej pojechać do Kochłowic. Z tamtejszego dziwacznego rynku jechaliśmy dalej przez Wirek, przy tamtejszym dworcu kolejowym. Skręciliśmy wreszcie na południe i w ostatecznym rozrachunku znaleźliśmy się na Halembie.
Tutaj czekał juz na nas miłośniczy samochód kontrolerski, dzięki któremu mieliśmy możność poznać gościnność tubylczą. Herbatka o drugiej w nocy naprawdę się przydała (przynajmniej mnie!). W końcu pojawił się Jelcz M11 z reklamą Rura-Parku i Pizza-Parku. Podczas postoju autobusu wydarzyły co najmniej dziwne rzeczy. Autobus przyjechał, otworzył i zamknął drzwi, wyłączył silnik i czekał. Po jakimś czasie drzwi znów otwarto - wysiadła jakaś pasażerka. Stała kilka minut obok autobusu, po czym znów ją wpuszczono i drzwi zamknięto. Tajemnicze...
Po chwili kierowca wpuścił nas, włączył silnik i ruszył na bardzo długą wyprawę przez serce Górnego Śląska. Rok temu jechaliśmy tą trasą za dnia, teraz trwał sen nocy letniej... Na Wirku długi postój - zamknięte szlabany, po torach na Wirku jedzie ET22 z węglarkami. Skręcamy przy stadionie, potem jedziemy wzdłuż torów tramwajowych - przy kopalni Pokój wsiedli ludzie uprawiający zawód "hajer przodowy" i w autobusie zrobiło się dosłownie tłoczno! Kierowca nie żałował przyśpieszacza, skutkiem czego dość prędko jechaliśmy przez kolejne rudzkie dzielnice. Największe wrażenie oczywiście zrobił przepust przy dworcu kolejowym Ruda Śląska - tak wąski, że piesi muszą korzystać z jezdni, autobus ledwo się tam mieści. Pokluczywszy jeszcze w Goduli i Szombierkach trafiliśmy znów na dworzec autobusowy w Bytomiu.
Niebawem zajechała kolejna żółta M11-tka z PKM Katowice, by przenieść nas w całkiem inny świat. Nocnym kursem linii 830 przejechaliśmy przez Łagiewniki, Chropaczów i Piaśniki, by wylądować na chorzowskiej estakadzie. Tu okazało się, że przed powrotem do Bytomia zdołamy jeszcze przejechać się 139 do pętli na Osiedlu II w Chorzowie Batorym. Tak też uczyniliśmy, po czym wróciliśmy tym samym autobusem na dworzec w Bytomiu.
Po przybyciu na miejsce poszliśmy zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie w hali peronowej bytomskiego dworca kolejowego. Z uwagi na konieczność dojazdu uczestników nocnych atrakcji do domów zrezygnowaliśmy z przejazdu do Szarleja. Po zakończeniu sesji fotograficznej rozstaliśmy się - niektórzy poszli na jeden z pierwszych kursów "Karlika", inni udali się do Katowic autobusem.
To, co rzuciło się w oczy uczestnikom obu dotychczasowych nocnych eskapad to znacznie większe zapełnienie tramwajów i autobusów. Jeśli trend będzie kontynuowany, w przyszłym roku konieczne będą przeguby i dwuskłady...
ZABRZE 2002
(piątek, 30 sierpnia 2002)
Tego dnia uczestnicy zwiedzali różne zakątki Zabrza, polując na tramwaje dwukierunkowe jeżdżące podówczas w wyniku realizacji nieprzemyślanej
decyzji o likwidacji pętli w centrum miasta. Odwiedzono też m.in. Mikulczyce, Biskupice, Helenkę, zaliczano także zabrzańskie trasy wypadowe do Knurowa, Gliwic i Bytomia.
RACIBÓRZ 2002
(sobota, 31 sierpnia 2002)
Ukoronowaniem tygodniowego trudu był relaksacyjny wyjazd do Raciborza. Warto powiedzieć, że była to pierwsza w historii WPK impreza, na którą dojazd koleją odbywał się z przesiadką. W Katowicach wsiedliśmy w EN57, którym dostaliśmy się do Rybnika, trasą, którą bardzo lubię.
Na dworcu, zgodnie z sugestią, zakupiliśmy stosowny bilet na autobus MZK Jastrzębie. Po chwili ciągnięty przez anglika wtoczył się długi wąż wagonów z Kędzierzyna, skąd przybyli kolejni imprezanci. Wszyscy razem wsiedliśmy do kolejnego EN57, którym dostaliśmy się na prześliczną stacyjkę Wodzisław Śląski Radlin. Do apopleksji bez mała doprowadziła nas informacja, że kartoniki kupić można tylko, jak kasjerka jest, czyli np. tego dnia po 18:00.
Trudno się mówi, poszliśmy na przystanek. Czekaliśmy bardzo długo. W końcu pojawiło się dość nowe Jelczydło, które zawiozło nas daleko na zachód. W związku z faktem, że jechaliśmy linią okrężną, postanowiliśmy objechać całe Rydułtowy zahaczając nawet o Rybnik. Nie jestem obznajomiony z miejscowym terenem, ale na pewno przewinęła się nazwa Niewiadom - może to coś Czytelnikowi pomoże w wyobrażeniu trasy.
Linia 203, którą podróżowaliśmy, jest niezwykle malownicza. To z prawej, to z lewej mieliśmy cudny widok na największą w Europie (a może nawet na świecie?) hałdę stożkową, gdzieniegdzie rysowały się panoramy Ziemi Rybnickiej, tu i ówdzie napotykaliśmy na kopalniane bocznice i inne torowiska. Po długim kluczeniu ponownie znaleźliśmy się na dworcu autobusowym w Rydułtowach, gdzie znów mieliśmy przyjemność długiego oczekiwania.
W międzyczasie przewinęła się Karosa, zakosztowaliśmy miejscowych specjałów cukierniczych i obejrzeliśmy dokładnie informacje o komunikacji miejskiej. Niektóre z nich sprawiały wrażenie, jakby były skierowane specjalnie dla miłośników!
Stary Jelcz PR110 przejechał w kierunku KWK Rydułtowy, poczekaliśmy, aż wróci i zajęliśmy miejsca. W soboty na linii 14 wykonywane są dwa kursy dziennie - my jechaliśmy ostatnim... A trasa jest prześliczna - zwłaszcza okolice kopalni Anna w Pszowie. Jechaliśmy przez Rzuchów i Kornowac, by w końcu wjechać do Raciborza ogromnym mostem na kanale Ulgi.
Komunikacja w Raciborzu w soboty to jedna wielka luka w rozkładzie. Spotkać autobus jest nie lada sztuką, lecz podczas przygotowań zorientowaliśmy się już, że niebawem pojedzie autobus linii 2 w kierunku Sudołu. Na tym przejeździe planowaliśmy zakończyć imprezę.
Podjechała Kapena City i zajęliśmy miejsca. Oczywiście największą popularnością cieszyły się specjalnie nisko umiszczone siedzenia klapkowe, chyba dla hobbitów. Tym mikrobusikiem przejechaliśmy przez centrum Raciborza i wysiedliśmy w pobliżu stacji w Studziennej. Tam też zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie. Powrót do Raciborza odbył się przy pomocy tegoż samego wehikułu, lecz nie dojeżdżaliśmy pod dworzec chcąc w centrum zobaczyć nietypowy przystanek autobusowy.
Do dworca doszliśmy pieszo, gdzie nastąpiło oficjalne zamknięcie imprezy. Wszyscy wsiedli w pociąg do Kędzierzyna, ale niektórzy po chwili wysiedli w Nędzy, by kontynuować podróż do Rybnika i dalej do Katowic...
PODSUMOWANIE
Zakończył się kolejny cykl imprez liniowych. Można mówić o wielkim sukcesie - przybyli Goście spoza terenu działania Klubu, frekwencja się wybitnie poprawiła osiągając wielkość dwucyforwą (tak, dokładnie 10!), zgodnie z planem przebiegły aż dwie imprezy... Oby tak dalej!
W ciągu tego malowniczego tygodnia Wielotrakcyjni Pasjonaci Komunikacji podróżowali:
- pociągiem - w PN, PT i SB
- tramwajem - w PN, ŚR/CZ i PT
- autobusem - w PN, WT, ŚR/CZ, PT i SB
- mikrobusem - w PN, WT i SB
- schodami ruchomymi (niestety, nieruchomymi) - w ŚR/CZ
Relację sporządził: Bartosz Mazur. |