Motto 2003: "Ci koledzy są z Finlandii, oni tam mają tylko drewniane słupki"
Plany były dalekosiężne, obejmując zarówno najdziksze i najmniej przez nas znane zakątki
dawnego WPK Katowice, jak i bliskie, acz równie nieznane trasy w sercu aglomeracji. Niestety
ograniczenia komunikacji nocnej dały nam się bardzo mocno we znaki - musieliśmy poprzestać
na pierwszym i ostatnim kursie (a raczej w odwrotnej kolejności) linii dziennych, wypełnionych
w środku nocy pozostałościami prawdziwie nocnych przewozów. Zaplanowane było także dogłębne
zbadanie licznie wprowadzonymi do transportu komunalnego przez Miejski Zarząd Komunikacji
w Tychach mikrobusów. Tradycyjnie już wielką niewiadomą był Rybnicki Okręg Węglowy, odległy
i wciąż zaskakujący swoimi krajobrazami...
SIEMIANOWICE ŚLĄSKIE 2003 (poniedziałek, 25 sierpnia 2003)
Impreza siemianowicka zaczęła się już w Katowicach - od przejazdu linią 119, wykonywującą jeden
ze swych wszystkich dwóch kursów w ciągu dnia. Po dotarciu do Michałkowic nieodżałowanym Ikarusem
spod znaku MZKP, przesiedliśmy się do 665, które zawiozło nas do najbardziej wysuniętej na północ
pętli w Siemianowicach - Przełajki. Powrót do centrum miasta nastąpił katowickim Jelczem 120M,
w którym powszechną euforię wycieczkowiczów wzbudził zainstalowany w przedniej części składany stolik
rodem z kolejowej jednostki trakcyjnej EN57. Wykorzystano go skwapliwie do sporządzenia listy
uczestników.
Zwiedziwszy kolejne michałkowickie pętle skierowaliśmy się w stronę najbardziej klimatycznych miejsc,
do których docierają autobusy w Siemianowicach, czyli w stronę Rurowni. Jak to zwykle, w czeladzkim
Ikarusie na linii 22 stanowiliśmy dominującą większość pasażerów na końcowym odcinku. Po uwiecznieniu
autobusu nastąpiła przerwa posiłkowa, a najbardziej wytrwali udali się pieszo w celu zaliczenia
leżącej nieopodal, acz również na końcu świata pętli KZN PW, obsługiwanej w części kursów przez linię 122.
Po wydostaniu się z przemysłowych terenów autobusem pana Mastalerza (niektórzy schylali głowy przejeżdżając
pod wiaduktem na ulicy Konopnickiej), podążyliśmy zaliczyć nieco tramwajów. Wprawdzie obsługują one tylko
niewielką część Siemianowic, ale za to linie są aż dwie. Dwunastką udaliśmy się do katowickiego już placu Alfreda,
aby szybko minąć budynek telewizji na Bytkowie i wysiąść dla odmiany w Chorzowie - na krajcoku. Stamtąd nastąpił
powrót do Siemianowic tym razem od innej strony, autobusem linii 974. Objechawszy większą część miasta wysiedliśmy
na ulicy Świerczewskiego i zaczęliśmy szukać interesującego nas stanowiska przystanku Siemianowice Kościół.
Cechuje się on tym, że rozrzucony jest po całej tej ulicy. Udało się jednak dorwać ten właściwy, skąd zabrał nas
katowicki Ikarus na linii 0 prosto do parku Pszczelnik. Jako, że okres wakacyjny, to towarzyszyły nam spore
ilości dzieciaków jadących w stronę terenów rekreacyjnych. Z sympatycznej pętęlki na środku niewielkiego
skrzyżowania powróciliśmy na Bytków, gdzie zakończyła się część imprezy dotycząca komunikacji miejskiej sensu
stricte.
Pogoda dopisywała, więc najbardziej wytrwali ruszyli na podbój środków komunikacji oferowanej przez Wojewódzki
Park Kultury i Wypoczynku w Chorzowie. Po krótkim spacerku parkową aleją zaliczyliśmy jeszcze kolejkę parkową
obsługiwaną przez GKW oraz kolej linową "Elka".
WODZISŁAW ŚLĄSKI 2003 (wtorek, 26 sierpnia 2003)
Chciałoby się zanucić "obowiązek obowiązkiem jest...", rzucić wszystko w diabły i po prostu pojechać w siną
dal. Niestety moja dal wcale nie była tak sina i zanim się obejrzałem, już minęło południe. Czas płynął
nieśpiesznie, a ja siedziałem w pracy podczas gdy Koledzy rozbijali się wszelakiej maści taborem podczas
drugiego dnia WuPeKu. Nie żebym narzekał - w końcu za oknem miałem piękny widok, który napawał mnie swoistą
dumą. W końcu magiczne słowo "fajrant" stało się faktem i przy użyciu komunikacji komunalnej zacząłem
wprowadzać w życie plan B. Plan B polegał na tym, że skoro nie można być na całej wycieczce, to wypada
odwiedzić przynajmniej jej fragment. Trochę szkoda, że fragment w zasadzie wyłącznie zjazdowy, ale każda
wizyta w ROW-ie jest zawsze miła i pouczająca. Tak też było tym razem i jakoś ten niezjedzony obiad
odżałowałem.
Z Gliwic wydostałem się jedną z moich najulubieńszych linii autobusowych, czyli rzecz jasna 194, którą
pojechałem aż do Czerwionki. Wcześniej miałem w zwyczaju przesiadać się zawsze przy KWK Dębieńsko, tym razem
postanowiłem wprowadzić jakąś odmianę. W dalszą drogę zabrał mnie lokalny mercedes O307, który V-bus pozyskał
chyba od jakiejś swojej firmy-krewniaczki w eNeRDe. Dojechawszy do Rybnika przeszedłem z Placu Wolności na
dworzec PKS, gdzie niebawem pojawiły się uśmiechnięte buzie wymęczonych trudami całego dnia podróżników. Dla
mnie była to raczej smutna chwila, bo uświadomiłem sobie, ile wspaniałości mnie minęło. Ale uszy do góry -
wypieki na twarzach opowiadających świadczyły dobitnie, że atrakcji było co niemiara.
Z Rybnika do Żor przewidziano przejazd "wspólnym przedsięwzięciem" dwóch organizatorów z terenu ROW-u,
czyli linią ŻR. Niestety niskopodłogowy DAB, na którego się czailiśmy, obsługiwał inne zadanie, więc
musieliśmy się zadowolić dość świeżym jelczydłem. W Żorach dokładnie obejrzeliśmy wszystkie kąty dworca
autobusowego i spędzaliśmy czas beztrosko oczekując na odjazd jednej z dłuższych i ciekawszych linii tyskiego
MZK.
Przejazd zapowiadał się (i okazał się następnie) ciekawie, bo już na dworcu doszło do utarczek słownych
między wojowniczym kierowcą autosana a nie mniej wojowniczym miłośnikiem. Przez pewien czas nostalgię
wzbudzała biegnąca równolegle, niszczejąca linia kolejowa do Orzesza...
Chcąc uniknąć znanego nam już z lat poprzednich przejazdu przez Wyry opuściliśmy meteorowego autosana
w Łaziskach Górnych. Aby zakończyć efektownym fajerwerkiem na przystanku odbyła się impreza pod roboczym
tytułem "ikarus i jego wnętrzności", przygotowana przez teatrzyk objazdowy pogotowia technicznego. Niebawem
pojawił się także nasz 29, którym nie niepokojeni przez nikogo dotarliśmy na katowicki dworzec, nieco przed
rozkładowym czasem.
Bardzo żałuję, że nie mogłem być całego dnia z Kolegami, ale na szczęście kroiła się nocka, której po
prostu nie mogłem sobie podarować.
ZAGŁĘBIE BAJ NAJT 2003 (środa/czwartek, 27/28 sierpnia 2003)
Złamanie tradycji zagłębiowskiego rozpoczynania każdego rajdu podyktowane było tym, że
w tym roku postanowiliśmy pozwiedzać Gorolowice w świetle księżyca i świateł drogowych na
pustych drogach. Dojazd z Katowic zapewnił nam Ikarus 280, dowożąc nas przez Sosnowiec do
centrum Dąbrowy Górniczej. Pod pomnikiem Jimmmiego Hendrixa, Kurta Cobaina i jeszcze trzeciego
wywrotowca spotkali się sami hardcorowcy, którym niestraszne żadne przygody.
Właściwie tylko na wstępie był dylemat z wyborem trasy, bo opcjonalnie do wyboru było kółeczko
linii 637 lub "tam i z powrotem" do Grabowej. Wybraliśmy pierwszy wariant, by nie powtarzać trasy,
także zostawiając Łazy Grabową na dzienną imprezę. Dodatkową atrakcją był fakt, że zaliczany przez
nas kurs zjazdowy 637 rel. Siewierz - Będzin był skierowany objazdem w związku z remontem DK-1
w Siewierzu. Stąd radość wielka w postaci "zaliczenia" komunikacją miejską odcinka, którego zwykle
nie obsługuje żadna linia.
Jazda ostatnim kursem z Dąbrowy Górniczej do Siewierza była po prostu niezapomniana. O ile do
Ząbkowic trasa była malownicza, o tyle dalej było już tylko lepiej. Mijane po drodze wioski, pola
i lasy wprawiały w prawdziwe osłupienie, podrasowane dodatkowo przez kierowcę, używającego świateł
drogowych. Brakowało tylko jeleni i bażantów wyskakujących przez pędzącego Jelcza. Czuliśmy się
w mknącym pojeździe jak enklawa ludzkości, przemierzająca baśniową krainę Tolkiena... Kierowca niczym
Charon wiózł nas samych przez ciemnię nocy, punktem docelowym na szczęście nie był Hades, lecz Siewierz.
Co ciekawe, w środku nocy znalazł się nawet pasażer realizujący podróż wewnątrz Siewierza.
Na siewierskim rynku takiego dziwowiska to ludzie dawno nie widzieli! Nawet w bamboszach i szlafmycach
wychodzili przed swoje domostwa, by przekonać się na własne oczy, że ta gromadka młodzieży przyjechała
do Siewierza w środku nocy fotografować autobus! Na prośbę uczestników WPK kierowca zostawił tylko światła
obrysowe, by efekt na kliszy był lepszy. Jak już wcześniej wspomniałem powrót odbył się przez jakieś
zapomniane przez Boga i ludzi ostępy, byśmy w końcu - po przejeździe obok potężnej elektrowni Łagisza
- wylądowali w Będzinie.
Drugą atrakcją tego wieczoru miał być przejazd rasowo nocną linią autobusową. Po wyrżnięciu z Zagłębia
wszelkich niemal autobusów nocnych (takich klasycznych, oznaczonych przez "N") jako ochłap pozostały
linie z zakresu 902-4. Postanowiliśmy zatem skorzystać z jednej z nich, mianowicie będzińskiej 904.
Zatacza ona ogromne koło przez wszystkie możliwe wsie i przysiółki, a mając na uwadze "tajność" nocek,
sami nie wiedzieliśmy, czego można się spodziewać.
Autobus linii 637 pożegnaliśmy przy będzińskim Rondzie. Po jego opuszczeniu musieliśmy wspiąć się
na zamkowe wzgórze, by z przystanku na Al. Kołłątaja wybrać się w najbardziej nocną z nocnych przejażdżek.
Marznąc na przystanku podążyliśmy wzrokiem za ostatnimi przejeżdżającymi autobusami - najpierw przemknął
zjeżdżający do zajezdni 637, potem w dwóch kierunkach przejechał 809, także w końcu zmierzający do sypialni.
W końcu w polu widzenia pojawił się niespodziewany jak na tę porę Solaris.
Zdziwieniom nie było końca. "Jak to, solaris na nockę?", "Patrzcie, co on ma na wyświetlaczu!", "Nie
boją się wandali?" - to tylko niektóre okrzyki na widok zbliżającego się z wygaszonym oświetleniem
niskopodłogowca. Wyświetlacz wskazywał jedynie punkt docelowy pod nazwą "Będzin Zajezdnia", notabene tożsamy
z początkowym. Numer pojawił się dopiero gdy autobus się zatrzymał - była to kwadratowa tabliczka KZK-owskiego
wzoru, zatknięta po "staroikarusowemu" w dolnej części przedniej szyby. Później podczas jazdy ta tabliczka
dwa razy lądowała na podłodze wozu, a raz nawet sami ją umieszczaliśmy na właściwym miejscu.
Po wejściu do pojazdu kierowca kategorycznie odmówił wygaszenia wewnętrzych świateł. Nie ma co się dziwić
- kilkunastoosobowa grupka młodych wyrostków nie zdarza się co dzień, więc lepiej w lusterku obserwować
poczynania tej chałastry. Widząc, że demolka nie jest naszą specjalnością kierowca pogasił wewnętrzne światła
i mknęliśmy drogami donikąd. Solaris płynął poprzez podbędzińskie pola, mruczenie silnika usypiało, lecz
dyskusjom nie było końca. Po drodze mijaliśmy osady nieznane z żadnych map, a szczelny autobus pewnie przemierzał
nawet najbardziej dzuirawe drogi. Niewątpliwą zaletą tego przejazdu były nie tylko walory poznawcze, lecz także
energetyczne - noc nas solidnie wyziębiła, a ogrzewanie w solarisie działało bez zarzutu i przywróciło nas do
stanu "używalności". Po długim kluczeniu wioskowymi szlakami dotarliśmy wreszcie do "jakiejś" cywilizacji -
oczom naszym ukazał się Grodziec, a następnie Czeladź. Jakież było nasze zdziwienie, gdy 904-ka pomknęła sobie
z rynku ulicą Bytomską, by zaliczyć przystanek Czeladź Staszica. Okazuje się, że nocna komunikacja obsługuje nie tylko
wiele wiosek, lecz także przejeżdża całkiem nieznanymi rejonami naszych miast.
Solaris jeszcze trochę pokluczył po Zagłębiu, by wysadzić nas możliwie blisko naszej dalszej wędrówki.
Miejsce to może średnio nadające się do wysiadania, ale element zaskoczenia też musi być. Dopiero po wyjściu
z cieplutkiego wnętrza solarki poczuliśmy, jak bardzo przenikliwy ziąb panował tej nocy. Przeszliśmy na przełaj
przez środek "nerki" na przystanek tramwajowy - autobusową noc miał urozmaicić przejazd nocnym kursem tramwaju
linii 27. Jadący na drugie tej nocy kółko kierowca linii 904 zatrąbił radośnie mijając naszą czeredkę, podczas
gdy my odmachaliśmy mu oczekując na tramwaj.
Trudno powiedzieć, czy wagon był tak cichy, czy my tak szczękaliśmy zębami, w każdym razie wręcz nie
słyszeliśmy, jak nadjechał. Nadszarpnięta zębem czasu stopiątka stanowiła totalne przeciwieństwo przytulnego
solarisa - mało brakowało, by na lodowatym plastiku siedzeń pojawił się szron. Pędząca po zagłębiowskich
wydzielonych torach lodówka także pod innym względem była odmienna od poprzedniego pojazdu. Solaris był niemal
całkiem "nasz" (za wyjątkiem jakiejś namiętnej pary w Czeladzi), podczas gdy tramwajem podróżowało całkiem sporo
ludzi jak na środek nocy. Menelstwo wielorakie mieszało się ze "zwykłymi" ludźmi, kolorytu dodawali miłośnicy,
dyskutując zażarcie o wszelkich możliwych aspektach komunikacji. Tramwajem dojechaliśmy na przystanek kolejowy
Sosnowiec Porąbka, wybrany do uwiecznienia pamiątkowego ujęcia grupowego. Mieliśmy wyjątkowe szczęście -
uprzejmość pani dróżniczki zaowocowała kolejną pozycją w podręcznej biblioteczce miłośnika, a przejeżdżający
właśnie pociąg sieciowców doświetlił nasze facjaty przy błysku flesza.
Wróciliśmy do Będzina tym samym tramwajem, który wrócił po odbyciu przejazdu do pętli na Kazimierzu.
Podobnie jak w przeciwnym kierunku podróż umilali współpasażerowie, dziwiący się, co o tej porze można robić
w tramwaju z biurową teczką. Nam to jednak niestraszne - dyskusje pomału milkły, dawały o sobie znać trudy
nocy i zimna. Z tramwaju tym razem wysiedliśmy pod stadionem Sarmacji, by przywitać ochoczo linie dzienne.
Zmęczeni, zziębnięci, skostniali, wręcz zahibernowani marzyliśmy o jakimś przytulnym, nagrzanym wozie,
który służyłby wygodnymi siedziskami do krótkiej choćby drzemki. Tęsknie wspominaliśmy biało-wiśniowego
solarisa i jego miłego kierowcę, a nawet pozostałe pojazdy, które choć nieszczelne, chroniły chociaż przed
wiatrem. Po pewnym czasie nadjechał jakże klasyczny dla będzińskiego PKS-u lokalny Jelcz, dwudrzwiowa
odmiana L11. Zabrał nas w ostatnią tej nocy przejażdżkę, czyli kolejny raz dookoła wszystkiego, tym razem
linią 97. Mimo niskiej temperatury dermy na siedziskach nikt nie marudził, bo trudno jest marudzić będąc
pogrążonym w błogim śnie. Śniły się nam wszystkim - obowiązkowo - mijane po drodzie wioski i czasy, gdy
komunikacja komunalna nie docierała w te rejony, pozostawiając je w domenie PKS-u. Atutem pojazdu, którym
podróżowaliśmy, była względna łatwość zajęcia pozycji horyzontalnej, co jeszcze bardziej wizualizowało
senne mary. Co jakiś tylko czas ze snu budziła nas folklorystyczna kumoszka, chcąca przejść od drzwi
do wnętrza pojazdu. Wszystko, co dobre, ma swój koniec, tak i nasza wyprawa pomału zbliżała się do swego
kresu. Gdy wyjeżdżaliśmy z Będzina poza nami w autobusie był jedynie kierowca, przy wysiadaniu otaczała nas
już całkiem spora gromada autochtonów. Potworne zmęczenie dawało się we znaki, mimo zbawiennego przespania
blisko godziny jazdy 97. Pożegnaliśmy się zatem w Będzinie i tym samym nocka 2003 przeszła do historii.
MIKOŁÓW / ŁAZISKA 2003 (piątek, 29 sierpnia 2003)
Mikołów i Łaziska to dzień spod znaku MZK Tychy i minibusów jeżdżących na zlecenie tego organizatora.
Zwiedzano m.in. wszelkie dzielnice Łazisk (Dolne, Górne, Średnie), Mikołów, Wyry, Kobiór, Bieruń oraz miasto
Tychy.
CZECHOWICE-DZIEDZICE 2003 (sobota, 30 sierpnia 2003)
Tej tradycji nie złamano i ostatni dzień WPK poświęcony został na niewielką sieć peryferyjną, miła i
sympatyczną, doskonale nadającą się do poznania w dzień nie-roboczy. Tym razem wybór padł na
Czechowice-Dziedzice i połączenia tamtejszego Przedsiębiorstwa Komunikacji Miejskiej. Jak tradycja nakazuje
po dojechaniu pociągiem nabyliśmy konieczny zestaw biletów i w oczekiwaniu na "piątkę" narzekaliśmy na
lokalizację czechowickiego dworca względem słońca, co bardzo utrudniało fotografowanie pojazdów.
Momentem grozy było sprawdzenie, czy cały wcześniej opracowany plan (składający się jednak z przejazdu
jedynie trzema liniami) nie weźmie w łeb. Okazało się bowiem, że na rozkładach widnieją całkiem inne godziny
odjazdów niektórych linii niż te zapisane wcześniej w kajeciku. Wszystko się wyjaśniło po tym, jak któryś
z bystrzejszych uczestników zwrócił uwagę na ważność rozkładu, który wchodził w życie... następnego dnia.
Jako mieszkańcy centralnej części GOP po prostu nie wiedzieliśmy, że można pasażerów uprzedzać o zmianach
przed ich wprowadzeniem.
W pierwszej kolejności pojechaliśmy do Bielska-Białej. To bardzo sympatyczne ze strony
PKM Czechowice-Dziedzice, że umożliwia jazdę do tego pobliskiego grodu dwoma liniami, przez co nie jest
konieczny powrót tą samą trasą. W kierunku południowym pojechaliśmy linią numer 5, która dojeżdża do Bielska
- o ile można to tak nazwać - wprost i kończy bieg przy centrum handlowym Sarni Stok. Miejscowi miłośnicy
komunikacji przestrzegli nas, że na parkingu przy CH (pętla jest na parkingu) uwieczniać na kliszy nie wolno.
Cóż - kilka dni wcześniej złamałem prawo... Przejażdżkę odbyliśmy najstarszą wersją Solaria U12, rzadko spotykaną,
ze zmniejszoną liczbą siedzeń bezpodestowych i pełną szybą przednią - później stosowaną jedynie w eksportowych
egzemplarzach.
Zniechęceni do hipermarketu udaliśmy się nieśpiesznie w rejon dworca kolejowego. Tutaj towarzystwo
rozpierzchło się w rozmaitych kierunkach, by jednak po pewnym czasie zebrać się grzecznie do zdjęcia i odjazdu.
Wszyscy byli bardzo zadowoleni, ponieważ wedle chęci mogli pobrykać po peronach dworca kolejowego, udać się na
PKS, względnie uwieczniać dachy przejeżdżających pod kładką dla pieszych miejskie autobusy. Nasz autobus
odjeżdżał z przystanku, zlokalizowanego po drugiej stronie dworca PKP w ciekawej architektonicznie zabudowie
przemysłowej. Odnowiony mig mknął przez Białą, a na wyświetlaczu widniał zupełnie nietypowy numer VII. To
chyba jedyna linia w Polsce, gdzie obowiązuje numeracja rzymska! Autobus miał całkiem przyzwoite napełnienie,
skutkiem czego trudności nastręczało obserwowanie trasy. Dodatkowo styl jazdy kierowcy zachęcał raczej do
koncentrowania się na poręczach i uchwytach.
Po zakończeniu jazdy "siódemką" znów był czas wolny od zajęć, bo sporo czasu pozostawało do odjazdu "ósemki"
do Zabrzega. Ponownie dane nam było podróżować lekko podrasowanym Jelczem M11, a trasa była naprawdę bardzo
malownicza. Autobus przeciął (nie dosłownie) wszystkie możliwe trasy kolejowe w okolicy, przejeżdżając między
innymi pod całkiem ciasnym wiaduktem. Jazda była po prostu urocza.
Najbardziej uroczy okazał się jednak przystanek autobusowy przy budynku stacji PKP w Zabrzegu. To właśnie
sesja fotograficzna słupka leży u źródła tegorocznego motto rajdu. Po zrobieniu fotki pamiątkowej przemknął
jeszcze znajomy mig wracający do Czechowic Dziedzic, a my zajęliśmy się żelaznymi szlakami. Nasze
zainteresowanie wzbudzały zarówno rozliczne brutta przemykające co chwila, jak i nietypowa jak na nasz kraj
sygnalizacja. W końcu wtoczył się mocno przepełniony pociąg z Wisły, którym jadąc do Katowic zakończyliśmy
WPK 2003. Podczas jazdy tradycyjnym tematem dyskusji były przyszłoroczne plany...
PODSUMOWANIE
Edycja Wielotrakcyjnych Pasjonatów Komunikacji 2003 okazała się być niebywałym sukcesem - po poprzedniorocznej
euforii, jaką sprawiła dwucyfrowa frekwencja w Chrzanowie, rok 2003 zamknął się faktem, że już średnia liczba
uczestników przekroczyła magiczną liczbę dziesięciu! Na nocce, niemal tradycyjnie najbardziej obleganej imprezie,
było aż czternaście osób, ponownie zjechali goście z całego kraju, tworząc niezwykłą atmosferę radosnego,
miłośniczego święta, niemożliwą do zepsucia przez żadne wrogie siły. Obserwacje systemu transportowego i długie
dyskusje, prowadzone podczas wycieczek tradycyjnie już wzbogaciły nasz zasób wiedzy o komunikacji miejskiej.
Bogatsi o nowe doznania ochoczo przystąpiliśmy do planowania kolejnego rajdu w następnym roku.
W czasie rajdu podróżowaliśmy:
- tramwajem: w Pd, Śr/Cz
- autobusem: w Pd, Wt, Śr/Cz, Pt, Sb
- kolejką linową: w Pd
- kolejką wąskotorową: w Pd
- pociągiem: w Wt, Sb
- mikrobusem: w Pt
Relację przygotowali: Bartosz Mazur (Zagłębie baj najt, Wodzisław Śląski, Czechowice-Dziedzice),
Krzysztof Bojda (Siemianowice Śląskie). |