Klub Miłośników Transportu Miejskiego w Chorzowie Batorym

Wybierz kierunek jazdy:


Tramwajowa linia turystyczna
Aktualności
Informacje o Klubie
Władze i zespoły Klubu
Statut
Organizowane imprezy
Kronika działalności Klubu
Kronika imprez
Wydawnictwa


Kronika imprez: Wielotrakcyjni Pasjonaci Komunikacji 2001
(20-25.08.2001)



motto 2001: "Tego Ikarusa - za ile by można kupić?"

W 2001 roku postanowiliśmy powtórzyć ubiegłoroczny rajd komunikacją miejską po najbliższych i najdalszych zakamarkach naszego regionu. Udało się!

BĘDZIN 2001
(poniedziałek, 20 sierpnia 2001)

Pierwszy dzień imprezy odbywał się, podobnie zresztą, jak w ubiegłym roku, w Zagłębiu Dąbrowskim. Tym razem nie ograniczaliśmy się do tras tramwajowych, lecz postanowiliśmy zapuścić się w znacznie dalsze ostępy. Imprezę rozpoczęliśmy od tramwaju konnego na Kazimierzu Górniczym, skąd autobusem linii 28 udaliśmy się do Będzina. Specjalnie wybraliśmy ten wariant, by przejechać przez Koszelew, gdzie autobus dosłownie przestawia kosze na śmieci na zakrętach, jednak tym razem panowie z MPO byli szybsi. Wysiedliśmy na Kołłątaja w Będzinie, skąd tramwajem podjechaliśmy do Wojkowic. W Łęgu poczekaliśmy na 67 obstawiając zakłady, co też ciekawego przyjedzie. Pojawił się Jelcz L11 w wersji dwudrzwiowej, którym pomknęliśmy przez bezdroża północnych rubieży Będzina. W Górze Siewierskiej baliśmy się, czy na pewno wiozący nas autobus zmieści się w ciasną uliczkę między dwoma parkanami, ale okazało się, że nasze obawy są bezpodstawne, bowiem zmieścił się tam nawet jeszcze jeden człowiek, aczkolwiek dość szczupły. Wąskie dróżki tamtejszych terenów doskonale nadają się do takich wojaży, kusząc malowniczymi widokami. Największym zaskoczeniem dla uczestników wycieczki był ASO, który postanowił wsiąść na przystanku Psary Malinowicka. Do dziś nie wyjawił, co skłoniło Go do tego czynu. Wysiedliśmy na rondzie w Będzinie, skąd tramwajką udaliśmy się do Dąbrowy. Na Redenie przesiedliśmy się na autobus linii 635, którym mieliśmy przyjemność podróżować aż do Wojkowic Kościelnych. Przejechaliśmy cały Gołonóg (jakiego dotąd nie znałem), po czym mijając Pogorię i Ząbkowice dotarliśmy do punktu, gdzie linia autobusowa splata się raz po raz z drogą szybkiego ruchu na Częstochowę. Jechaliśmy przez Ujejsce i Karsów, w Podwarpiu kosząc gałąź uschniętego drzewa. Autobus musiał przy tym nieźle lawirować, bowiem akurat miejsowym zebrało się na roboty drogowe. A my mieliśmy przesiadkę w Wojkowicach Kościelnych i bardzo nam zależało na czasie. Udało się i po chwili czekaliśmy już na 269. Przyjechał fajny Jelcz, z którego Boguś wyrzucił złomiarzy. Kierowca chyba wiedział, jak znamienite persony goszczą na pokładzie, toteż nie żałował wysłużonego silnika D2156 - mieliśmy wrażenie, że fruniemy w powietrzu, ale nie udało nam się wyprzedzić wycieczkowego autosana. Poczciwa "dziewiątka", a napis na szybie głosił, że ma ABS - to pewnie dlatego zostaliśmy w tyle... A może dlatego, że mieliśmy skręcać do Sarnowa? W końcu dojechaliśmy do miejsca fotki, czyli na dworzec Będzin Miasto - po wykonaniu zdjęcia okazało się radośnie, iż autobus, którym mieliśmy jechać w dalszą część trasy nie kursuje w miesiącach wakacyjnych. Ale wyszła na jaw stara prawda, że przeciwności kształtują charaktery i w sumie wyszło jeszcze lepiej, niż początkowo miało wyjść. Podjechał Interpromex i zaliczyliśmy brukowaną nawierzchnię, centrum przesiadkowe Grodziec Dom Parafialny i bardzo ciasny most. Po drodze zbulwersowało nas zachowanie kierowcy, który dał ciche przyzwolenie na przejazd bez ważnego biletu. Z Grodźca pojechaliśmy do Wojkowic z nadzieją, że uda nam się złapać 103 od Siemoni. Tak się nie stało i musieliśmy zadowolić się 700-tką do Dobieszowic. Jakaż była nasza radość, gdy okazało się, że na przesiadkę dalej podjechał Jelcz M11 w kolorze kremowo-fioletowym! Dojechaliśmy nim do Siemoni, skąd zabrała nas jedna ze wspaniałych jednostek floty pana Henia Z., czyli niemalże legendarny żorski wóz #20. Imprezę skończyliśmy na Pogoni przy Wydziale Nauk o Ziemi Uniwersytetu Śląskiego, a powrót do Katowic był niemalże tak emocjonujący, jak sama impreza.

JASTRZĘBIE-ZDRÓJ 2001
(wtorek, 21 sierpnia 2001)

Impreza rozpoczęła się niemalże zabójczo, bo "wszystko już było, ale jeszcze tak nie było, żeby prowodyra nie było" /B. Molecki/. Pociąg do Raciborza, którym imprezanci udali się do Łukowa, odjechał bowiem bez głównego organizatora. Zmuszony byłem przyjechać do Rybnika PKS-em z Katowic i tam dołączyć do grupy zwiedzających południowe bezkresy. Pech dopisywał i Boguś nie miał ze sobą dokładnej rozpiski, natomiast chochlik drukarski chciał, by we wszystkich innych miejscach, z klubowym www łącznie, pojawiła się wersja "pierwotna" nie zaś "ostateczna". Zresztą, "ostateczna" wyszła dopiero w Żorach, gdy już byliśmy pewni, co będzie dalej. Ale przechodząc do rzeczy miałem całkiem spore nerwy oczekując na Klubowiczów pod rybnickim sądem. W końcu przyjechali wspaniałym przegubem, zaś okazało się, że powinienem obawiać się czegoś całkiem innego stojąc i myśląc, czy przyjadą z Łukowa. Ja myślałem, że problemem będzie odnalezienie właściwego autobusu po opuszczeniu pociągu, gdyż tak się składa, że akurat o tej godzinie właśnie w Łukowie mijają się autobusy do Rybnika i do Rydułtów. Natomiast, jak wynika z opowieści, nikt nie wiedział, gdzie dokładnie jest przystanek Łuków Ślaski i o mały włos, a uczestnicy wycieczki pojechaliby w siną dal... Z przystanku Sąd poszliśmy na Pl. Wolności, gdzie u pana kolektury nabyliśmy bilet na dalszy przejazd. Pokluczyliśmy trochę po Rybniku, by wreszcie M121M wydostał się na szosę w kierunku Chałupek. Cisnęło nam się na usta, że to prawdziwy ekspres, tak gnał po prostej do Wodzisławia. Naprzeciwko dworca autobusowego w Wodzisławiu Śląskim mogliśmy podziwiać parking, którego osłoną było ponad dwadzieścia grzybków przystankowych. Już po chwili kierowca dalej pożerał szosę swoim stalowym rumakiem, wzbudzając nasz zachwyt. Szkoda tylko, że widoczność była marna, bo obiekty przemysłowe w Karvinie i beskidzkie panoramy z drogi Wodz - Jastrzębie prezentują się niezwykle. Do Jastrzębia autobus wjechał krętą uliczką pod wiaduktem, by po chwili wpuścić się w gąszcz blokowisk. Dojechaliśmy do pętli Arki Bożka, gdzie rzut oka w rozkłady przystankowe uświadomił mi, że można zrobić naprawdę FENOMENALNĄ imprezę. Godziny odjazdów z poszczególnych przystanków wręcz prosiły się, by pokombinować troszkę i zamiast marnego planowanego przejazdu przez Bzie i Ruptawę zaliczyć jeszcze całą linie do Zebrzydowic, a dodatkowo linię do Zdroju przez Moszczenicę. Zakupiliśmy zatem zestaw biletów i ruszyliśmy na bardzo dalekie południe. Trasa do Zebrzydowic jest niezwykle malownicza, smutno jednak nastraja widok obumarłych kikutów pozbawionych trakcji na równolegle biegnącej linii kolejowej J-Z Moszczenica - Zebrzydowice. W samych Zebrzydowicach przed przepustem pod torami, który wiódł do końcowego przystanku, PKP uraczyło nas pięknym widokiem ET41. Na pętli przy dworcu - obowiązkowo sesja fotograficzna. Drogę powrotną zakończyliśmy przy cmentarzu ruptawskim w celu przesiadki na linię 126. Początkowo leśne ostępy, później łąki, sprawiały wrażenie, że jesteśmy gdzieś na terenach wiejskich, nie zaś w bądź co bądź mieście. Autobus był swoistą mieszaniną Jelcza M11 i Ikarusa 260, takiego egzemplarza nie powstydziłby się nawet Internationaler Omnibuswerkstatt Chebzie-Paweł. Po jakimś czasie dojechaliśmy od rozstaja, gdzie wykonaliśmy wjazd kieszeniowy do miejsca, które radośnie nazwaliśmy Bzie Przesiadka, ponieważ w centrum niczego spotkały się dwa autobusy, więc z pewnością były ze sobą skomunikowane. Wyjechaliśmy w końcu na jakąś główniejszą drogę i od razu kolejna atrakcja - wiadukt iście górski! Silnik Raby zaczął pracować ze zdwojoną mocą, by rozbujać poczciwego Jelczyka do przyzwoitej prędkości, my zaś nie mogliśmy się nadziwić, jak wysokie pociągi muszą jeździć w dole. Wysiedliśmy na Wodzisławskiej i pobiegliśmy na dworzec kolejowy, by zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie na jego tle. Z żalem pożegnaliśmy ten smutny widok i spod ZOZ-u (z drugiej strony dworca) pomknęliśmy znów na Arki Bożka. Akurat trafił się 125, toteż jechaliśmy przyjemnym obrzeżem mrówkowców mając na lewej burcie las. Dojechaliśmy do celu i dalej udaliśmy się znów w kierunku Ruptawy. Tym razem mogliśmy podziwiać zupełnie zagmatwany skręt w Ruptawie i dalej już mknęliśmy wzdłuż południowej granicy miasta. Po drodze roztaczały się widoki na miasto i na KWK Moszczenica, zaś nieco dalej powitały nas smagane wiatrem słupy trakcyjne i wystawione na łaskę złomiarzy rozjazdy dawnych linii kolejowych. Co ciekawe - kratownica nad jezdnią była świeżo odmalowana na zielony kolor. Przy kopalni Moszczenica rozwalił nas jakiś przewóz pracowniczy, którym był Ikarus 280 z białą kabiną i BIAŁYMI PORĘCZAMI! Nie dane nam było jednak oglądać go dłużej, gdyż mimo, iż ze Zdroju (następny przystanek) wróciliśmy perpedes do Moszczenicy, to przewóz najwyraźniej już pomknął w dal. Nas natomiast frapowało jeszcze jedno - stare złomowisko. Celem naszym było sfotografowanie gnijącego pogotowia technicznego z nieistniejącego już zakładu w Wodzisławiu Śląskim, jednak jeden z łowców przygód próbował nawet wysondować możność nabycia owego pojazdu. Jedynym efektem była wymiana zdań z właścicielem złomowiska, tablica kierunkowa w garści i numer podwozia w głowie. Z Moszczenicy rozpoczęliśmy długą podróż na północ, a celem naszym były odległe Katowice. Pierwsze vozidlo, które nas gościło, to stary Mercedes z Bitterfeldu, którym pojechaliśmy do Żor lawirując jeszcze przez blokowiska i poznając nowy jastrzębski dworzec autobusowy. Drogą zeszła nam na dyskusjach nad wadami i zaletami jastrzębsko-zebrzydowickiego systemu wczesnego ostrzegania przed przystankami. Ciekawostką jest fakt, iż te kresowe obyczaje mogliśmy również zaobserwować w nocnych tramwajach... W Żorach, po przybyciu do przystanku przy dworcu PKP, w pierwszej kolejności uwieczniliśmy na kliszy to, co akurat się znalazło (łącznie z lokalnym Ikarusem 280.53 na przewozie pracowników). Potem przeszliśmy na przystanek Spółdzielnia i po odczekaniu dość sporej chwili udaliśmy się w dalszą drogę warczącym solarisem. Trasa linii 69 jest tak układana, by pewne fragmenty wydłuzyć maksymalnie, inne zaś trochę tylko mniej. Trudno po drodze znaleźć chałupę, w pobliżu której nie przelatywałby meteor(yt). W końcu dotarliśmy do Mikołowa, nie mogło się jednak odbyć bez wcześniejszego objazdu Wyr z widokiem na plątaninę kabli WN na tle hałdy w Łaziskach. Niesamowity widok! W Mikołowie znów musieliśmy czekać, bo było powiedziane, że nie idziemy na łatwiznę i jedziemy 37. Los był dla nas łaskawy i nie nudziliśmy się, bo po chwili pojawił się najświeższy nabytek firmy RudPol-OPA, po czym rączo przemknął "duńczyk" na 41. Ukoronowaniem przejazdu był śliczny przegub barwy czerwonej, gdzie spędziliśmy ostatnią godzinę jazdy tego dnia. A na Piotrowicach zatrzymała nas jeszcze Bipa...

NOCKI 2001
(środa/czwartek, 22/23 sierpnia 2001)

(c) Jakub Jackiewicz

W nocy ze środy na czwartek silna grupa pod wezwaniem ruszyła na podbój komunikacji nocnej. Na pierwszy ogień poszedł kurs Pociągu Nocnego PN-214 w dość pokręconej relacji Katowice - Zawodzie - Zagórze - Dańdówka - Mysłowice - Zawodzie. Pomimo kosmicznych prędkości osiąganych przez katowicką stopiątkę 337 bardzo zdeterminowany pająk usiłował utkać pajęczynę w okolicy tylnej maszyny drzwiowej... Po zaliczeniu okrężnej trasy skorzystaliśmy z pierwszego tej nocy połączenia między pociągami nocnymi - pod zajezdnią Zawodzie przesiedliśmy się do chorzowskiego wagonu 102Na-156, który obsługiwał PN-223. Na Rynku w Chorzowie objęliśmy we władanie Najsłynniejszy Pociąg Nocny Śląska, czyli jedyny w swoim rodzaju PN-100 - trasą przez Wirek i Nowy Bytom aż do Chebzia zawiozła nas stodwójka 230. Oczekując w Chebziu na odjazd PN-224 (102Na-176) do Zaborza usłyszeliśmy z daleka dziwny szum - po chwili wyjaśniło się co jest przyczyną owego szumu: nastąpiło oberwanie chmury. Tymczasem nasz wagon dzielnie przebijał się przez ścianę wody... Po połączeniu w Zaborzu z PN-241 do Gliwic, zawróciliśmy z powrotem w kierunku Chebzia, a później wyruszliśmy przez Lipiny do Chorzowa. "Nocka czwarta" pomimo objazdu przez Łagiewniki spowodowanego remontem torowiska na Rynku w Chorzowie pojechała oczywiście stałą trasą przez Chorzów Metalowców. W Chorzowie kolejne połączenie - tym razem z PN-211 zdążającym do Siemianowic. Z PN-211 (102Na-214) przesiadka na Placu Alfreda do PN-215 (105Na-590) i chwilę przed czwartą rano lądujemy z powrotem w Katowicach. Po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia przed neonem na peronie dworca w Katowicach udajemy się zaliczyć trakcję autobusową w komunikacji nocnej, a mianowicie Autobus Nocny nr N/84 w postaci katowickiego Jelcza 120M-078, którym dojechaliśmy do dworca autobusowego WPK przy Urzędzie Miejskim w Sosnowcu, gdzie nastąpił koniec kolejnego dnia (a właściwie nocy) wakacyjnej wędrówki.

RUDA ŚLĄSKA 2001
(piątek, 24 sierpnia 2001)

Poważne sprawy rodzinne zmusiły mnie do tego, by poprzedzającego wieczoru zadzwonić na Kazimierz i przedyktować Bogusiowi pierwszą część imprezy. Jak wynika z opowieści jazda windą klatkową dostarcza niezwykłych wrażeń, podobnie jak tabor PUH Delta. Niestety, nie dane mi było uczestniczyć w harcach w gmachu Sejmu Śląskiego, ale z opowieści wynika, że odbyło się m.in. testowanie, czy pojedyncza rzeczywiście pomieści dwie osoby. Krakowska M11-tka na linii 213 też na długo pozostała w pamięci uczestników. Już w trakcie dojadu do klubowych podróżników przestraszyłem się nie na żarty, bowiem okazało się, że wciąż trwa remont w Nowym Bytomiu. Jednak niestraszne było to dla wspaniałej ekipy, po zdaniu egzaminu w Łukowie i z tym fantem dzielnie dali sobie radę. Około południa spotkaliśmy się w bytomskim przegubie #1555 jadącym maksymalnie zakręconą trasą w kierunku Rudy, Goduli i Bytomia. Zwłaszcza przejazd pod wiaduktem w Rudzie był niesamowitym wydarzeniem, bowiem przepust jest tak wąski, że brak jest jakiegokolwiek chodnika i także piesi zmuszeni są do korzystania z jezdni. Wysiedliśmy w Szombierkach, bowiem chcieliśmy przejechać jeszcze przez tamto osiedle mieszkaniowe, po czym wpakowaliśmy się do 227 (jeszcze niedawno 127), którym pomkneliśmy do Łagiewnik. Zaraz po skręceniu z szosy 925 Bytom - Rybnik czekało na nas duże rozlewisko wodne, jednak wysłużony #2601 dał sobie z tym radę. Przejechaliśmy przez uznane za zabytek osiedle familoków Kolonia Zgorzelec, niestety, popaćkane tu i ówdzie farbą domorosłych "artystów". Przy targowisku w Łagiewnikach mieliśmy trochę więcej czasu. Z Łagiewnik udaliśmy się tyrystorem do Chebzia przez jeden z najbardziej śląskich odcinków sieci tramwajowej, skąd dalej impreza przebiegała już mocno zmodyfikowaną trasą. 18-tką pojechaliśmy do Rudy, gdzie na przystanku Wolności przesiedliśmy się w jadący w przeciwną stronę autobus linii 147. Po chwili okaało się, że przejazd kolejowy nad tunelikami jest zamknięty i musieliśmy uzbroić się w cierpliwość. W końcu otwarto nam drogę i znów byliśmy na Chebziu, tym razem jednak minęliśmy je, jadąc dalej na dworzec w Halembie. Niestety, pani dróżniczka stwierdziła, iż owszem, był, ale dość dawno temu. Rozebrano cały budynek dworcowy, pozostała jedynie drewniana latryna. Z halembskiego dworca rozciągał się piękny widok na jakieś zachwaszczone pole, powyżej widoczny był szyb kopalniany, a na horyzoncie rysowało się jakieś osiedle mieszkaniowe. Wąskimi uliczkami dostaliśmy się na petlę w Halembie, skąd po długim postoju udaliśmy się do Ornotowic z nadzieją, że może coś zostało z tamtejszego dworca i tam uda nam się zrobić pamiątkowe zdjęcie. Czekaliśmy długo, ale w końcu zasiedliśmy w klamkowym autosanie pana Wechowskiego. Jechało się, nie powiem, całkiem sympatycznie, podziwialiśmy też sposób, w jaki ten turystyczny autokar przystosowany został do ruchu miejskiego - przedział dla pasażerów stojacych, miejsce na wózek... Wysiedliśmy w Ornotowicach i stwierdziliśmy brak jakiejkolwiek tablicy, pod którą moglibyśmy się uwiecznić na kliszy fotograficznej. Odarte z sieci słupy, W-4 i będąca centrum rozrywek wiata dworcowa to jedyne pozostałości linii Orzesze - Gliwice. W budynku dworcowym natomiast urządzono bar. Po jakimś czasie na tle kopalni Budryk znów pojawił się uroczy autosan, tym razem jednak siedliśmy na przedzie, co zaowocowało wzbogaceniem się przez jednego z klubowiczów o kolejny eksponat do jego kolekcji. Po ludzku mówiąc dostałem tablicę z autobusu. Wysiedliśmy już przed pętlą, a po chwili pojawił się czerwony Ikarus 280, który zabrał nas w dalszą drogę. Na Wirku wysiedliśmy i zrobiliśmy sobie w końcu pamiątkowe zdjęcie. Stwierdziliśmy, że pojedziemy jeszcze do Chebzia, ale akurat napatoczył się 146, więc pojechaliśmy z przesiadką na przystasku Odrodzenia. Najpierw zagrał silnik D10, potem przetwornica w 105-tce i już mijaliśmy Tlenownię. Strój klubowy jest tak wymowny, że już sam widok umundurowanych postaci na przystanku siał popłoch wśród miejscowej gawiedzi, która wystraszona widmem kontroli biletów wysiadała z tramwaju zanim zdążyliśmy wsiąść. Z najbardziej niesamowitej pętli, jaką dane mi było widzieć, tradycyjnie pomalowanym w iście WPK-owskie barwy autobusem Henia Zagozdy udaliśmy się na dworzec kolejowy, gdzie zakończyliśmy imprezę.

ZAWIERCIE 2001
(sobota, 25 siepnia 2001)

Impreza w Zawierciu również miała swój specyficzny charakter - przede wszystkim była to pierwsza impreza w już dwuletniej historii naszych rajdów, która odbyła sie bez żadnych modyfikacji planów. Po długich, męczących wojażach w innych rejonach tutaj nieco odsapnęliśmy i się zrelaksowaliśmy. Pociąg z Katowic przyjechał znacznie wcześniej, toteż mogliśmy swobodnie zwiedzać okolice dworca. Poszliśmy nawet na czwarty peron, jednak nie mogliśmy tam zrobić zdjęcia, bowiem po zakończeniu imprezy słońce bezlitośnie świeciło z drugiej strony. W końcu przyjechał też "Bolko" i byliśmy wszyscy w komplecie, gotowi ruszyć na podbój jurajskich ostępów. Pierwszą linią była linia 4 w wydłużonym kursie do Kromołowa. Jechaliśmy przez Fugasówkę i Bzów, a krętości i stromizny budziły szczery zachwyt. W końcu dojechaliśmy do celu naszej podróży, gdzie oczom naszym ukazała się wieża miejscowej remizy ozdobiona zegarami. Niesposób było nie zrobić zdjęcia nadjeżdżającej ósemce właśnie na tym tle, zwłaszcza, że tego dnia, na skutek awarii w obu zawierciańskich midibusach, na linię tą wyjechał Ikarus. Po zrobieniu zdjęcia udaliśmy się dopiero co sfotografowanym wozem do Sulin, które są jednym z najdalszych zakątków obsługiwanych przez PT-K. W Sulinach okazało się, że autobus nie zawraca na tradycyjnej pętli. Nauczeni doświadczeniem patrzyliśmy na manewry na "trójkącie", ale okazało się, że trzeba jeszcze poprawić ustawienie autobusu, więc można powiedzieć, że zawracanie odbyło się "na pięć razy". Odbyliśmy rozmowę z kierowcą, dzięki której nasze skromne wiadomości o tamtejszej komunikacji miejskiej zostały nieco poszerzone. Wróciliśmy tą samą drogą do Kromołowa, lecz wysiedliśmy przystanek dalej, bowiem 5 nie wjeżdża na kromołowski rynek i musieliśmy się przesiadać na przystanku przy ul. Łośnickiej. Oba przystanki w Kromołowie są wyposażone w rozkłady jazdy także tych linii do centrum, które odjeżdżają z drugiego przystanku, co jest bardzo wygodne dla pasażerów. Po długim oczekiwaniu nadjechał wyposażony w silnik MAN-a Jelcz i pomknęliśmy w stronę Pomrożyc. Ciekawostką jest fakt, że żwirowa pętla w Pomrożycach jest objeżdżana w obu kierunkach, w zależności od tego, dokąd autobus jedzie. Z Pomrożyc przez Piecki pojechaliśmy do Skarżyc, gdzie mogliśmy podziwiać budowle z charakterystycznego wapienia. Na trasie rozciagały się widoki na orne pola, a horyzont zdobiły jurajskie ostańce. W końcu znaleźliśmy się w Morsku, gdzie na pętli urządziliśmy sesję fotograficzną. Tam też zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie z WPK-2001. W drodze powrotnej, tuż za pętlą, kierowca, po ruszeniu z przystanku ozdobionego obrosłą bluszczem wiatą, spostrzegł starszego pasażera w dość sporej odległości, który wyraźnie zmierzał w stronę autobusu. Odczekał zatem kilka ładnych minut, po czym wpuścił owego starszgo pana do autobusu. Patrzyliśmy na tę scenę urzeczeni - to się nazywa komunikacja przyjazna dla pasażera, smutne jest jedynie to, że tak rzadko stykamy się ze zwykłą ludzką życzliwością w nabierającym coraz szybszego tempa miejskim życiu. Powrót przez Pomrożyce i Kromołów był o tyle ciekawy, że na trasie dołączył do nas znajomy kierowca z wozu #124, który jechał za nami swoim Ikarusem. Przejechaliśmy przez Łośnice i Osiedle Żabki, by ostatecznie zakończyć imprezę pod zawierciańskim dworcem PKP i PKS.

PODSUMOWANIE

W trakcie tygodniowego rajdu Wielotrakcyjni Pasjonacji Komunikacji podróżowali po terenie konurbacji:
- pociągiem - w PN, WT, PT i SB,
- tramwajem - w PN, ŚR/CZ i PT,
- autobusem - w PN, WT, ŚR/CZ, PT i SB,
- mikrobusem - w PN,
- windą klatkową - w PT

Doświadczenia pokazały słuszność założeń, które poczyniliśmy w poprzednim roku. Odwiedzenie dalekich zakątków obszaru dawnego woj. katowickiego stanowiło dla nas duży materiał poznawczy, równocześnie okazało się, że w szczególnych przypadkach uczestnicy potrafią wykazać się zaradnością i samodzielnością godną uczestnika prawdziwego rajdu. Spadek ogólnego zmęczenia i wzrost frekwencji na imprezach są sygnałem, że właśnie w tym kierunku powinniśmy dążyć przy opracowywaniu planu przyszłorocznego rajdu.

Zapraszamy na WPK 2002!


Relację przygotowali: Bartosz Mazur (Będzin, Jastrzębie Zdrój, Ruda Śląska, Zawiercie), Jakub Jackiewicz (Nocki)

ze zb. Jakuba Jackiewicza
Będzin Miasto

fot. Jakub Jackiewicz
Siemonia

ze zb. Jakuba Jackiewicza
Jastrzębie-Zdrój

fot. Jakub Jackiewicz
Jastrzębie Zdrój Arki Bożka

ze zb. Jakuba Jackiewicza
Katowice

ze zb. Jakuba Jackiewicza
Ruda Śląska

fot. Jakub Jackiewicz
Ruda, ul. Wolności

fot. Jakub Jackiewicz
Winda klatkowa w Urzędzie Wojewódzkim

ze zb. Piotra Lustyka
Zawiercie

fot. Jakub Jackiewicz
Zawiercie, Suliny





© 1999-2024 Klub Miłośników Transportu Miejskiego w Chorzowie Batorym − Wszystkie prawa zastrzeżone.